środa, 23 marca 2011

Child of night

 Ta notka jest dedykowana Czarnuli55, przynajmniej wiem ze ktos czyta mojego bloga:)

pozdrawaim i zapraszam do czytanie...:D 
 **************
Otworzyłem oko, było wciąż ciemno. Tej nocy nie mogłem zasnąć a gdy już mi się udawało, to po chwili się budziłem. Czułem niepokój cały wieczór. Jednak nie wiem dlaczego czułem się pobudzony zarazem. Miałem na sobie t-shirt i krótkie spodenki w granatowym kolorze, sięgające najwyżej do kolan. Było lato, ta noc była wyjątkowo gorąca, jednak teraz poczułem chwilowy chłód, tylko przez chwile później znów przeraźliwą gorączkę. Moje oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, właściwie półmroku. Teraz gdy się przyjrzałem zegar na ścianie wskazywał trzecią piętnaście. Dziwne. Jednak nie wiem która jest godzina gdyż wskazówki stanęły w miejscu. Pewnie bateryjka się wyczerpała. Tak to musiał być powód. Latarnie uliczne oświetlały okno, leżałem na łóżku odkryty, patrzyłem na okno tak ładnie oświetlone. Co? Spojrzałem na okno jeszcze raz. Stal w nim mężczyzna. Niemożliwe. Był taki piękny, nie mogłem nawet myśleć o tym skąd tam się wziął, czy kto to. Te pytania nie miały znaczenia. Nie mogłem się ruszyć z podniecenia zrobiło mi się goręcej, a strach był jak ekstaza. Był piękny. Młody , nie więcej niż ćwierć wieku, włosy sięgały mu do ramion. Kruczoczarne, gęste niczym u owłosionej bestii. Rysy twarzy delikatne, mile ale zimne. Spojrzenie jego czarnych oczu przeszywało na wylot nawet najodważniejszych. Ubrany w płaszcz, długi do kostek tez czarny. Buty zwykle ale schludne. Nachylił się żeby przejść przez okno, zeskoczył z parapetu i podszedł bliżej. Ani na chwile nie oderwał ode mnie wzroku, ja od niego również. Usiadł na łóżku. Zdjął buty. Chyba nie miał wątpliwości po co przyszedł. Zdjął płaszcz i rzucił go w róg pokoju gdzie stal fotel. Posunął się bliżej, chwycił moje odkryte udo, zbliżył swą twarz do mojej. Wyciągnął język i oblizał moje suche wargi kilkukrotnie. Potem pocałował mnie tak namiętnie, tak przeszywająco. Pocałunek trwał dość długo, ale na tym się nie skończyło. Całował mnie później kilka razy w usta, potem całował szyje.
Zacząłem rozpinać mu koszule. Guziczek po guziczku, miał takie piękne ciało. Umięśnione nie bardzo, trochę chude i białe, ale takie delikatne w dotyku i pociągające. Dotykałem jego skóry i masowałem jego piersi. Nie mogłem przestać. On nawet na chwile nie oderwał wzroku od moich zielonych oczu. Tylko jak całował mnie w usta zamykał oczka. Zdjąłem mu spodnie. Miał na sobie czarne slipy. Tak dokładnie odciskały kontury jego genitaliów. To było takie podniecające. Chwyciłem jego pośladki, takie mięciutkie, przesunąłem rękami po jego plecach, poczułem chłód jego ciała. Był odmiana od gorącej nocy. Ściągnął mi koszulkę i całował piersi i brzuszek. Ściągnął mi spodenki. Masował uda, przesuwając rękoma aż do piersi. Ściągnął swoje slipki, i oboje byliśmy całkiem nadzy. Pocałował moje udo, całował je i lizał aż poczułem ukłucie. Po chwili podniósł moja głowę do swojej lewej piersi, przesunął paznokciem pod sutkiem. Cienka smużka krwi zaczęła cieknąc, przysunął moje usta do jego rany a ja nie mogąc się powstrzymać piłem. Całował mnie potem po brzuchu, zniżył głowę do okolic łona. Całował, lizał...
Gdy było po wszystkim zasnąłem w jego ramionach, przytulony do jego nagiego ciała, czułem się bardzo bezpiecznie. Nie wiem ile minęło czasu. Otworzyłem znów oko, całkowity mrok. Brak światła. Chce podnieść rękę, nie mogę jakaś ściana. Ściany z wszystkich stron. Chce krzyknąć ale nie mogę. Jestem słaby. Zbyt słaby. Zasnąłem.

* * *

Usłyszałem zgrzyt. Delikatny promień światła wdarł się przez uchylające się wieko. Wieko otwarło się całkowicie. Zobaczyłem pochylającego się nade mną mężczyznę. Była to znana mi postać. Ten sam osobnik, który wdarł się przez moje okno. Nie czułem strachu jednak jakby mały niepokój. Przybliżyłem swe usta do jego ust, ale to on pierwszy zareagował pocałunkiem. Pocałował mnie równie namiętnie jak za pierwszym razem. Byłem bardzo słaby, a on to czuł. Wziął mnie na ręce, wyjął z pudła które okazało się być trumna. Stała ona w rogu dużego pomieszczenia, pierwsze wrażenie okazało się trafne, zamczysko. W komnacie były dwa duże okna, bez firan czy zasłon. Ściany nie pomalowane, na jednej z nich wisiał obraz mojego obecnego kochanka. Był na nim nie młodszy, ale sam obraz sprawiał wrażenie bardzo starego. Cale pomieszczenie oświetlone było blaskiem świec. Zaraz obok trumny, w której ja spałem stała jeszcze jedna. Cala zakurzona i pewnie nieużywana od lat. Zaniósł mnie na rękach na jakieś niższe piętro, byle jednak tak zmęczony ze leżąc w jego ramionach miałem zamknięte oczy. Zatrzymał się. Otworzyłem oczy. Tym razem to co zobaczyłem bardziej mnie zdziwiło. Odrobinę mniejsza komnata od poprzedniej ale bardzo przytulna. Bez okien z jednym obrazem na ścianie. Bardzo podobnym do poprzedniego, trochę jednak lepiej zakonserwowanym. Na końcu komnaty, dokładnie w takiej samej odległości od ścian stało piękne duże loże z baldachimem. Na podłodze leżał ogromny bardzo puszysty dywan, wyszyty był na jego środku duży wizerunek młodzieńca z kielichem ze złota, a na brzegach jakieś mniejsze obrazki. Nie miałem ochoty ani siły się im przyglądać. Położył mnie na łóżku, a ja znów zasnąłem. Gdy się obudziłem, nic na sobie nie miałem, nadal leżałem w tym pięknym i wygodnym łożu. Miało zasłonięte zasłonki, ale trochę było widać, leżałem przykryty aksamitnym materiałem, bardzo przyjemnym w dotyku. Nagle zasłonka się uchyliła i pojawił się on. Miał na sobie aksamitny szlafrok, spięty aksamitna szarfa. Usiadł na łóżku obok mnie i podał mi zloty kielich. Przyjąłem go i zacząłem pić, on rozpiął pozostałe zasłonki łóżka i zrobiło się dużo jaśniej. Jedyne oświetlenie stanowiły świece. Mnóstwo rożnych świec, rożnych rozmiarów i kolorów, w rożnych świecznikach. Jak w sklepie ze świecami. Substancja którą piłem była bardzo smaczna. Gęsta lepka ciecz, która przepływała przez gardło z uczuciem bardzo kojącym. Gdy skończyłem pić zabrał mi kielich i napełnił go ponownie. Poczułem się pobudzony po tym napoju, podszedł do stolika na którym stała duża butelka, podobna do butelek win, patrzyłem na jego jędrne pośladki. Podał mi kielich a ja zacząłem pić. Patrzył na mnie tak jak poprzednio, zafascynowany i podniecony. Gdy skończyłem pić odstawił kielich i pocałował mnie. Chciałem posunąć się dalej ale on mi przerwał i powiedział takim męskim głosem, pełnym namiętności. Powiedział mi, że ma na imię Marcel a ja nie musze nic mówić, bo od dawna mnie obserwował i wszystko o mnie wie. Nawet się na tym nie skupiłem i patrzyłem na niego gdy mówił, z wyrazem głodu. Byłem bardzo głodny a napój który mi podał sprawił, ze nie mogłem się opanować. Patrzyłem w te jego czarne oczy i gdy skończył mówić rzuciłem się na jego usta. Całowaliśmy się długo i namiętnie obejmując się przy tym. Zdjąłem mu skąpa odzież i przytuliłem się. Czułem jego ciało, jego delikatna skóra ocierała się o moja. Nie mogłem już znieść podniecenia. Całowałem go powoli i namiętnie po szyi, po piersi, po brzuszku. Chciałem posunąć się niżej ale on przejął inicjatywę. Przewrócił mnie na łóżko, rękoma trzymał moje dłonie nad mą głową. Przytrzymywał mnie swoim ciężarem. Siedział na mnie, przy czym ocierał się swym kroczem o moje. Całował mnie w szyje, lizał po piersiach. Gdy było po wszystkim położyliśmy się obok siebie. Przycisnął mnie mocno do siebie, najciaśniej jak mógł. Aksamitna płachta sama nas okryła. Zasnąłem, czując jego ciało jak by było moim. Jakbyśmy stali się jednością.


***

Obudziły mnie ciche szepty, nie były głośne jednak słyszałem każde słowo. Rozmawiały trzy osoby, Marcel ,jakiś starszy mężczyzna oraz młoda kobieta. Mężczyzna wyglądał staro i mało ludzko. Twarz miał jak obdarta ze skóry, długie spiczaste uszy, wyglądał jak brzydsza wersja nietoperza, czułem do niego jednak dziwny respekt. Emanowała z niego tajemnicza duża moc. Ubrany w czarna długa szatę ciągnąca się po dywanie. Długie rękawy odsłaniały tylko ręce, pomarszczone i z długimi pazurami jak u dzikiej bestii. Kobieta robiła wrażenie jak sopel lodu, zimna okrutna i bezlitosna. Czarne włosy, sięgające za uszy, ostre rysy twarzy. Ubrana w skórzane spodnie, również czarne oraz białą bluzeczkę odkrywająca brzuch. Nietoperek spojrzał na mnie i powiedział:
- Widzę, ze już się obudziłeś ubierz się i przyjdź na śniadanie poznasz innych mieszkańców naszego dworu. -gdy skończył mówić poszedł w kierunku schodów, a za nim jego "koleżanka".
Marcel dal mi ubranie i kazał się pośpieszyć, gdyż mistrz (tak nazywał nietoperka) nie lubił czekać. Czułem się zadziwiająco pewny siebie. Bez wątpliwości czy rozterek, jak bym był królem świata, mogącym robić wszystko na co ma ochotę. Ubrałem się w szatę podobna do tej jak miął na sobie mistrz, długa, na mnie jeszcze dłuższa, byłem od niego niższy. Marcel wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Dziwnie się szło w tej szacie, czułem się lubieżnie, bez bielizny w cienkiej warstwie materiału. Szliśmy dość szybko i nie miąłem czasu się rozejrzeć po zadziwiających komnatach zamku, widziałem tyko korytarze, na ich podłodze był dywan czerwony z wzorami rożnych zwierząt, roślin, a czasem smoków i demonów. Doszliśmy do komnaty jadalnej. Marcel otworzył szeroko drzwi a ja wszedłem, idąc prosto do stołu dość dużego widziałem tylko rożne spojrzenia osobników. Stół był duży na jakieś 30 osób. Komnata była jeszcze większa, z 10 razy taka jak stół. Przy stole siedziało 12 osób, w tym mistrz. Siedział sam na końcu komnaty trzymał w ręce kielich. Mistrz podszedł i przedstawił mnie wszystkim zgromadzonym. Tylko trzech przystojnych niczym Marcel mężczyzn wstało i przedstawiło się. Pierwszy z nich był przystojnym umięśnionym niczym gladiator szatynem. Jego ciepły wyraz twarzy był ogromną odmianą w tym ponurym miejscu. Przedstawił się szarmancko i spojrzał na mnie uwodzicielsko swymi dużymi czarnymi niczym atramentowo ciemna noc oczyma. Z twarzy Marcel'a wyczytałem jak z otwartej księgi, czystą zazdrość. Nawet mi to pochlebiło jednak sam wiedziałem, iż muszę uważać na Varmon'a. Następny był Neron, chyba kochanek samego mistrza nie był zachwycony moją obecnością. Jednak ze względu na swego partnera starał się udawać miłego. Ostatni był Jorsen, nie był konkurencją dla męskiego i niezwykle uwodzicielskiego Marcel'a ale był kandydatem na dobrego przyjaciela. Słodki blondynek, mojego wzrostu, równie chudy. Nawet się do mnie uśmiechnął. Reszta tych osobników jak później dowiedziałem się od mistrza kim byli. Kobieta którą widziałem wcześniej Kamilla, oraz jej trzy podopieczne Lisanda, Androna oraz Eufinia. Każda młoda i co najmniej tak ładna by wygrać konkurs piękności. Pozostali mężczyźni tak zajęci sobą, że nie zwrócili na mnie większej uwagi. Posiłek stał na stole, były to karafki z tą samą cieczą co wcześniej. Mistrz zmusił mnie do siedzenia wręcz na nim i picia z jego kielicha, był to zaszczyt którego można pozazdrościć jednak w nowym towarzystwie nie zbyt mi się to uśmiechało. Szczególnie Marcel nie był zachwycony tym faktem. W czasie posiłki nietoperek nie omieszkał trochę mnie poobmacywać, na szczęście nie posunął się zbyt daleko. Bałem się jednak, wiedziałem że wkrótce zechce mnie posiąść, będący u władzy raczej długo nie poczeka. Po posiłku Marcel i ja poszliśmy do naszej komnaty, w czasie tej krótkiej podróży udało mi się dowiedzieć, iż nikt oprócz Nerona, kochanka mistrza nie pij jeszcze z kielicha mistrza. Dowiedziałem się jeszcze, że wszyscy mieszkają w podziemnych komnatach, ta mistrza znajduje się najgłębiej. W komnacie Marcel zaczął zamykać drzwi, nagle drzwi stanęły w miejscu. Mistrz i dwóch innych wampirów przytrzymało drzwi. Ja leżałem na łóżku, czekałem na Marcel'a, pomocnicy wyprowadzili Marcela, a mistrz zamknął drzwi. Podszedł do łóżka i patrzył na mnie paraliżując moje ruchy, nie było sensu się opierać, on nie przyjął by odmowy. Nagle spostrzegłem iż jego twarz się zmienia. Nabiera ładnych kształtów, uszy się zmniejszyły, wyrosły mu włosy krótkie ale zawsze. Po chwili był najpiękniejszym z obecnych mieszkańców zamku. Nieskazitelna uroda, stał się pociągający. Nie było to jednak wszystko czułem, że obraz jego wcześniejszego wyglądu całkowicie zatarł mi się w pamięci. Zbliżył się do mnie i pocałował delikatnie wsuwając swój język do mych ust. Zanurzył rękę w moich włosach. Drugą wsunął pod szatę i delikatnie masował swoją zimną ręką moją gołą skórę. Dostałem aż dreszczy. Lizał moja twarz, następnie szyję, zaczął szukać czułego punktu. Zdarł ze mnie szatę i sam zdjął swoja. Gdy miał już dość zabawy wszedł we mnie. Gdy skończył pocałował mnie w usta, ubrał się i wyszedł. Prawie w tej samej chwili Marcel zjawił się w komnacie. Ja leżałem nieruchomo na łóżku, a z mych oczu spływały łzy. Czułem się jak ulicznica. Zgwałcony, przez potwora. Nienawidziłem go i chciałem za wszelką cenę się zemścić. Tego dnia wydał na siebie wyrok. Marcel podbiegł do mnie i wziął w ramiona, płakał razem ze mną. Wiedziałem, że mnie kocha. Głaskał mnie po głowie. Zasnąłem tak w jego objęciach. Moją ostatnią myśl przepełniała chęć zemsty.

* * *

Obudziłem się wypoczęty, lecz nadal w złym nastroju. Chęć zemsty przesycała moje myśli. Marcel jeszcze spał. Wstałem z łóżka i zajrzałem do jedynej szafy w całym pokoju. Były tam ubrania, bardzo różne. Założyłem białą koszule, spodnie i marynarkę. Buty zabrałem jakieś najlepiej pasujące. Dużo lepiej czułem się w takim ubraniu niż w skąpej szacie. Korzystając z okazji braku nadzoru wyszedłem z komnaty. Poszedłem znanym korytarzem do części mi nieznanej. Wszystkie pokoje były zamknięte, nie otwierałem ich z obawy, iż mogę spotkać mistrza. Na samą myśl o nim miałem ochotę uciekać. Większość miejsc które spotkałem wyglądała podobnie. Dostrzegłem schody w końcu jednego z korytarzy. Całkowita ciemność nie robiła mi różnicy. Schodziłem owalnymi schodami czując coraz większą wilgoć oraz zapach śmierci. Dotarłem na sam dół. Napotkałem drzwi, nacisnąłem delikatnie na klamkę. Zanim je otworzyłem usłyszałem cichy głoś:
- Nie rób tego jeśli chcesz tu przetrwać. Mistrz cię zabije jeśli tam zajrzysz.-
Głos należał do Jorsen'a, miłego blondynka, którego zdążyłem już wcześniej poznać. Słyszałem obawę w jego głosie nie tylko o mnie ale i o niego samego.:
- Nie wolno tu nikomu przebywać, te lochy należą do mistrza. Słyszałem co ci zrobił wszyscy już wiedzą, jednak jeśli dasz to po sobie poznać on cię zniszczy. Mnie też tak kiedyś skrzywdził, ale zdążyłem zapomnieć. Choć ze mną coś ci pokażę. - wziął mnie za rękę i poprowadził do góry.
Nie opierałem się, czułem że miał dobre intencje. Zaprowadził mnie do swej komnaty, była bardzo daleko. Szliśmy do niej jakieś 10 minut. To co w niej zobaczyłem po prostu zaparło dech w piersi. Piękno tego miejsca było czymś niezwykłym. Na ścianach były malowidła przedstawiające niebo i góry oraz wschód słońca miedzi zalesionymi dwoma najwyższymi szczytami. Podłoga była okryta puszystym białym dywanem. Na środku komnaty stał stolik, bardzo niski, taki że trzeba było siedzieć na dywanie żeby z niego korzystać. W komnacie stały cztery szafy, każda w jednym rogu, były bardzo stare i w brązowym kolorze.
Pomiędzy szafami z lewej strony stało łoże z baldachimem. Jego czerwony kolor cudownie pasował do reszty wystroju. Po bokach każdej szafy były pochodnie, umieszczone tak by nic nie zniszczyć a za razem dać dużo światła. Jorsen ponownie się odezwał:
- Przyrzeknij, że to co ci zaraz pokażę zostanie na wieki między nami.
- Przyrzekam.
- Zatem chodźmy.
Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do jednej z szaf. Podniósł ręce i klasnął dwa razy. Po tym ruchem ręki zgasił pochodnię i obrócił ją o 180 stopni. Nagle ściana się otworzyła i ukazała inną komnatę. Nie było tam już tak ładnie. Czerwona cegła stanowiła o kolorze ścian. Wszędzie było mnóstwo świec. Jorsen pstryknął palcami i świece zaczęły się zapalać jedna po drugiej. Piękne widowisko. Jedna ze ścian była biblioteką, inne stały puste. Na samym środku pomieszczenia był kocioł. Duży zawieszony na specjalnym statywie. Ognisko samo się pod nim rozpaliło. Jorsen podszedł do biblioteki i wyjął jedna z ksiąg. Po czym podszedł włożył mi ja do rąk i powiedział :
- Z tej księgi dowiesz się wszystkich podstaw magii, jako dziecię nocy masz ja my dar. Będę cię uczyć, mistrz niedługo sam zapragnie to zlecić swojej ulubienicy. Kamilla wiele cię nie nauczy bo stanowisz jej konkurencję, dotąd to ona była najlepsza. Zbierałem te książki w tajemnicy wiec teraz tylko my dwoje wiemy o istnieniu tego miejsca. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Jesteś naszą nadzieją, więcej nie wolno mi powiedzieć. Schowaj książkę i idź. Marcel już cię szuka, czytaj jak on zaśnie, dla niego lepiej żeby o tym nie wiedział.
- Dziękuje. - powiedziałem tylko tyle i pocałowałem go w policzek, a on się zarumienił. Wybiegłem z pomieszczenia, chowając książkę pod ubranie.
Marcel faktycznie mnie szukał. Spotkałem go w połowie drogi do Jorsen'a. Powiedziałem mu, że byłem zwiedzić zamek. Na tym się skończyło, gdyż uwierzył. Spojrzał na mnie smutną miną i powiedział :
- Mistrz oczekuje cię za dwie godziny na kolacji. - przytulił mnie mocniej ramieniem mówiąc to, po czym dodał :
- Przykro mi ale nie masz wyboru, on nie przyjmuje odmowy. Wiem, że go nienawidzisz ale jak on to wyczuje to cię znów skrzywdzi. On czyta w myślach lecz tyko w teraźniejszych, nie myśl a da ci spokój.
Uścisnął mnie i pocałował. Cały czas bałem się ze zauważy księgę. Dotarliśmy do pokoju a Marcel zaproponował mi kąpiel. Wiedział, że potrzebuję teraz samotności. Zaprowadził mnie do jednej z zamkniętych komnat, otworzył ja, zamknął mnie w środku i poszedł. Cieszyłem się, że będzie okazja poczytać. Łazienka była jak w królewskim pałacu. Oświetlona pochodniami, i blaskiem świec. Bieżąca ciepła woda była niespodzianką, przygotowałem ciepła kąpiel i wszedłem do wody z lekturą. Czytałem jakiś dłuższy czas dowiadując się co tak naprawdę się tu dzieje. Naturalne zdolności magiczne oraz nabyte były ogromnym orężem w rękach wampirów z zakonu Aureliuszy, dowiedziałem się że tak właśnie nazywał się ten klan. Najstarszy z wszystkich, mistrz był pierwszym, najstarszym "żyjącym" wampirem. Jest najpotężniejszym z obecnych, ale w księdze natknąłem się na przepowiednie, głosząca jego zastąpienie przez dziecię srebrnego blasku. Znalazłem też kilka łatwych sposobów na zdolności wrodzone, magia drogiego stopnia czyli nabyta była rzadkością wśród wszelkich demonów, między innymi wampirów. Nagle Marcel wszedł do komnaty, szybko schowałem księgę. Mówił, że, mam jeszcze godzinę do kolacji. Zawołałem go do siebie. Z przyjemnością skorzystał. Zamknął drzwi, i zaczął się do mnie zbliżać zdejmując koszulę. Był już przy wannie, ja przesunąłem się w róg dużej wanny, mogącej pomieścić jakieś cztery osoby, zdjął spodnie i całą resztę garderoby, powoli w wsunął się do ciepłej wody. Przysunął się do mnie i pocałował. Wsunąłem mu swój język do ust, a on od razu odwzajemnił pocałunek. Był niezwykle delikatny i nie wykonywał już tak pewnych ruchów jak wcześniej. Objąłem go i przysunąłem bardzo blisko. Całował moją szyję delikatnie i dokładnie jak by chciał zmyć wspomnienie o mistrzu. Lizał moją pierś i brzuch, delikatnie dotykał mnie opuszkami palców starając się znaleźć czułe miejsce. Udało mu się, w okolicy pępka językiem zadawał mi ekstazę przyjemności. Moje ciało wyginało się, w wirze namiętności. Chciałem mu się odwdzięczyć jednak nie pozwolił mi na to. Nasz czas wkrótce miał się skończyć, wyszliśmy z wanny, ja wytarłem dokładnie jego ciało a on moje. Ubraliśmy się i wróciliśmy do komnaty. Udało mi się bezpiecznie przemycić księgę i schować pod łóżko. Usiedliśmy na łożu, położyłem głowę na jego piersi i zasnąłem. Miałem mało czasu na ten sen, ale to mogła być już ostatnia szansa na poczucie bezpieczeństwa w jego ramionach.

* * *
Rozległo się głośne pukanie, drzwi otworzył Marcel, ja wciąż leżałem na łóżku nie mając najmniejszej ochoty wstać. W drzwiach stała Kamilla, którą mistrz wysłał po mnie. Miała taką minę, że samym spojrzeniem mogłaby zabić. Nie podobała jej się moja obecność w zamku i dała mi to wyraźnie do zrozumienia. Wstałem i poszedłem za nią, jak owca na rzeż, Marcel chciał iść ze mną ale ona skutecznie zareagowała :
- Ty nie, tylko on.- Marcel zrezygnowany wiedział, iż nie może mi pomóc.
Wolnym krokiem poszedłem za nią, strasznie się przy tym denerwowała, a mnie to bawiło. Mistrz czekał w swojej iście królewskiej komnacie. Kamilla zamknęła za mną drzwi, obejrzałem to cudo.
Cała komnata była wysadzona złotem. Blask pochodni i świec sprawiał, że błyszczała niczym za dnia. Kilka złotych drzwi wtapiało się w otoczenie, pewnie to jego szafy. Łóżka w tym pomieszczeniu też nie było, ale stał za to sarkofag, złoty jak wszystko, na ścianach i sarkofagu gdy się lepiej przyjrzeć były napisy. Wyryte w złocie tworzące całość tylko z szafirami na jednej z ścian. Widziałem o tym kluczu z księgi, nie wiedziałem za to jak to czytać. Mistrz siedział przy złotym dużym stole na czymś w rodzaju tronu. Kazał mi podejść. Wykonałem jego polecenie, cały czas pamiętając o zachowaniu czystości umysłu. Znów miał swoją ohydną twarz nietoperza. Powiedział swoim szorstkim głosem :
- Jeśli będziesz mi dobrze służyć, będzie ci tu dużo lepiej.- może myślał, że zapomnę o gwałcie jeśli mnie przekupi jakimś głupstwem, zawiesił bowiem na mojej szyi srebrny naszyjnik z diamentowym oczkiem.
- Mam zostać twoja dziwką, dopóki się nie znudzę.- Tak poirytowany moją wypowiedzią
Uderzył mnie w twarz otwartą dłonią, był to tak silny cios, że poleciałem kilka metrów.
Usiadł na tronie i zawołał Kamillę, widać inaczej sobie to zaplanował.
- Odprowadź go do jego komnaty. - powiedział, Kamilla szybko mnie wzięła na ręce i wybiegła co sił w nogach. Za komnatą mistrz powiedziała do mnie:
- Nikt jeszcze tak nie śmiał obrazić mistrz, mam cię z głowy. HA,!!. - dodała z uśmiechem na ustach. Byłem jednak zadowolony, że ta bestia mnie nie dotykała.
W komnacie rzuciła mnie na ziemie i wyszła, Marcel podbiegł i zaniósł mnie na łóżko. Na mojej twarzy był duży siniak. On przesunął dłonią nad okaleczeniem a rana znikneła. Dał mi kielich z świeżą krwią, ciepła i bez zakrzepów. Piłem do dna. Zlizał z moich ust resztki cieczy i kazał opowiedzieć co się wydarzyło. Zatem opowiedziałem dokładnie całe zdarzenie, dziwił się chyba, że jeszcze żyję. Byłem szczęśliwy, że to Marcel mnie teraz dotykał a nie batman. Udałem zmęczenie i razem z nim położyłem się w łóżku. Gdy Marcel zasnął wyślizgnąłem się delikatnie z jego ramion, zabrałem księgę i poszedłem do komnat mistrza w podziemiu. Z początku chciałem iść od razu do Jorsen'a lecz ciekawość była większa. Droga do schodów zejściowych była bezpieczna, nikt nie wiedział co zamierzam zrobić. Zszedłem do schodach i nacisnąłem delikatnie klamkę, zgrzyt.
Popchnąłem drzwi i z lekkim skrzypiącym odgłosem się otworzyły. Za nimi było całkiem ciemno, gdy przekroczyłem jednak próg pomieszczenia pochodnie same się zapaliły. Zobaczyłem tunel, spadzisty, ciągnął się w dół tak daleko że trudno było stwierdzić dokąd prowadził. Był tylko jeden sposób aby się przekonać. Schodziłem w dół, minęło sporo czasu, w pewnym momencie spostrzegłem, iż tunel się dzieli na dwa. Każdy wyglądał tak samo. Stanąłem przy rozdrożu i
zacząłem się zastanawiać, przede mną stał posąg mężczyzny ze skrzydłami ale nie ptasimi lecz
jakby nietoperzymi. Był bardzo przystojny, miał pozę jakby zamyślonego i znudzonego, nie miał nic na sobie, cały pokryty czarna sadzą. Uznałem ze może znajdę na tym posążku jakąś dzwignię lub przycisk. Zbliżyłem się do niego, usłyszałem szelest. Odwróciłem się, lecz niczego nie dostrzegłem, po chwili jednak poczułem, że coś mnie dotyka. Silna ręka objęła moją klatkę piersiową, tak mocno, że nie mogłem tego powstrzymać. To był ten posąg. Mężczyzna był wyższy ode mnie o głowę, może trochę więcej. Drugą ręką głaskał mnie po szyji. To było tak przyjemne, iż nie mogłem powstrzymać mruczenia.( mrrrrrrrrr mrrrrrrrrrrrrr mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr) Po chwili mnie puścił i powiedział :
- Nie często miewam gości, a już takie słodkie kociaki jak ty się tu nie pokazują. - mrugnął okiem w dość rubaszny sposób, zaczął się zbliżać lecz tym razem zachowałem dystans.
- Czym ty jesteś?- zapytałem z przerażeniem.
- A jak myślisz, jestem byłym kochankiem mistrza, nie zabił mnie lecz skazał na wieczną torturę samotności.
Nagle zrobiło mi się bardzo przykro. Biedak skazany na ciało golema nawet nie mógł z kimś porozmawiać, wiecznie sam. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy. Gdy pierwsza z nich spadła na posadzkę utworzyła falę. To było tak jakby cała komnata była pokryta wodą a ja bym się nad nią unosił. Fala robiła się coraz większa i nagle ciepłe błękitne światło oplątało golema. Jego ciało zareagowało wręcz natychmiast, cofnęła się jego metamorfoza, skrzydła zniknęły a skóra była znów ludzka. Był nagi i jak ja lewitował nad wodą, zaczął się do mnie zbliżać, wyciągnąłem do niego ręce i on ścisnął swoimi dłońmi moje. Na jego twarzy malował się spokój i radość, powiedział z takim spokojem i wdzięcznością :
- Dziękuję zwróciłeś mi wolność a to dla mnie największy dar, dam ci coś w zamian zanim odejdę.- pocałował mnie w usta, delikatnie i czule, po czym zaczął się robić przezroczysty.
- Co się z tobą dzieje?! - spytałem zaszokowany.
- Ja już dawno umarłem, lecz ty zwróciłeś mi wolność, dawno temu gdy mistrz mnie przemienił byłem zgubiony, dla ciebie nie jest jeszcze za późno uleczę cię zanim odejdę, i wskażę drogę lecz pamiętaj, iż to mistrz jest twym prawdziwym wrogiem a jego słudzy tym samym stają się dla ciebie też wrogami, wybacz mój czas się skończył ale jeszcze się spotkamy.- mówiąc to zniknął całkiem, a ja już nie czułem jego ciepłych rąk.
Spadłem na ziemię, a błękit otoczenia został tylko na moim ciele. Poczułem ból co do tej pory od czasu spotkania Marcela było niespotykane. Po chwili zdołałem wstać, zacząłem czuć głód, lecz nie na krew tylko na coś innego, jakby na kanapkę z sałatą. Nagle zrozumiałem co się stało. Życie do mnie wróciło, tunel miał teraz trzy wejścia, pewnie jedno widział tylko mistrz a reszta to pułapki. Smutek mnie ogarnął, nawet nie znałem imienia tego który mi tak pomógł, a czułem że jestem mu coś dłużny. Poszedłem środkowym korytarzem, tym nowo odkrytym. Po jakiś kilku minutach niekończącego się tunelu cały zamek zatrząsł się. Aż się prawie przewróciłem, zacząłem biec, tunel już od dłuższego czasu ciągnął się w górę. Po męczącym wysiłku nadszedł czas na nagrodę. Światło słoneczne. Dobiegłem do wyjścia, za metalową furtka zamkniętą na kłódkę był jakiś plac. Nie mogłem się wydostać, tak blisko celu. Już prawie wolny od tortur. Przecież miałem księgę. Już zdałem sobie sprawę, że oprócz wampirzej, tak zwanej magii nabytej nic więcej nie zdołam robić. Nie miałem już ich zdolności lecz magia wciąż był dla mnie dostępna. Zacząłem czytać, szukałem dość długo a w tym czasie nastąpiło jeszcze parę wstrząsów. Znalazłem łatwe zaklęcie ognia wymagające jedynie odrobiny piasku. Tez zza furtki wystarczał. Wziąłem trochę ziemi i posypałem nią kłódkę, po czym wypowiedziałem krótką formułę. Kłódka zaczęła się palić, po czym moc słońca tak wzmocniła zaklęcie, iż metal się stopił. Popchnąłem furtkę i już chciałem uciec, gdy usłyszałem głos Marcel'a :
- Nie rób tego !!! Proszę potem nie będzie już odwrotu. Zostań z nami, mistrz cię kocha i ja też.- zdałem sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, Marcel stał w cieniu i był jakiś dziwny. Coraz bardziej jednak zaczął się robić sobą. Dotarło do mnie, że mistrz robi swoje sztuczki.
- Wybacz mistrzu, ale nie zostanę twoją dziwką.!- powiedziałem to tak, że aż poczułem jak ziemia drży od jego złości, uciekłem wiec.
Zaraz za tunelem rozciągał się całkiem spory las. Dobiegłem do pierwszego drzewa, a zza niego wyszła jakaś kobieta, dotknęła mego czoła i powiedziała :
- Śpij!!- no i zasnąłem, upadłem na ziemie i oczy same się zamknęły.

* * *

Obudziłem się w dużej jasno oświetlonej komnacie. Leżałem na łóżku w rogu komnaty. Przy stole
siedziały dwie osoby. Kobieta, która mnie uśpiła, i jakiś mężczyzna, oboje cicho rozmawiali. Nie słyszałem jednak o czym. Komnata miała trzy ogromna okna, od podłogi do sufitu, firany i zasłony robiły wrażenie dość klasycznych lecz były bardzo czyste i zadbane. Wszystko jak z bajki, dokładnie przemyślane i opracowane położenie mebli. Kobieta zauważyła, że już nie śpię. Wzięła tacę ze stołu i podeszła do łóżka. Położyła ja na łóżku i sama usiadła obok, powiedziała :
- Jedz powoli, długo nic nie jadłeś. - podała mi tace i pomogła się podnieść, mężczyzna wyszedł z pokoju.
- Jedz w ja opowiem ci cała historię. - uśmiechnęła się i zaczęła mówić.
Mówiła o wojnie między demonami i magami ciągnącej się od początku istnienia świata. Magowie mieli za zadanie utrzymać naturalny porządek równowagi, demony dążyły jednak do czegoś zupełnie odmiennego, do totalnej destrukcji. Znalazłem się u mistrza z prostej przyczyny, dawne przepowiednie mówią, że gdy promyk nadziei zstąpi na świat, umrze by się odrodzić, łzy czystego życzenia wrócą mu życie i pozna swoje prawdziwe przeznaczenie, pozna smak miłości i wypije kielich cierpienia, a to go wzmocni. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje, znalazłem się w rękach mistrz, lecz on nie wiedział o tym, iż przepowiednia mówiła o mnie. Kobieta kontynuowała opowieść, mówiła że i wampiry i magowie mogą korzystać z mocy magii, lecz moc magów opiera się na zaklęciach a moc dzieci mroku na wrodzonych zdolnościach. To magowie są moimi ziomkami, lecz nie mogli mnie odnaleźć dopóki nie wypełniła się przepowiednia. Podała mi kufel z czymś jakby miodem i ziołami. Wypiłem z miła chęcią. Mogłem w końcu zadać jej jakieś pytania :
- A co z moja księgą? - zauważyłem bowiem, że już jej nie mam.
- Nasi uczni się nią zajęli, może nam dostarczyć informacji.- cały czas się uśmiechała tak, że trudno było się na nią złościć.
- A co z Marcel'em, czy on też uciekł?
- Przykro mi ale on jest teraz zarówno moim jak i twoim wrogiem, zabije cię jeśli choćby się do niego zbliżysz. Wszyscy z klanu demonów będą na ciebie polować, jeśli dasz im szansę zabija cię!- mówiła prawdę, lecz nie wierzyłem.
- Marcel by mnie nie skrzywdził, łżesz. Nie wierzę ci.- odwróciłem się od niej.
- Widzę, że nie jesteś jeszcze gotów na dalszą rozmowę, wrócę jak się uspokoisz.- wstała i zaczęła zmierzać kierunku wyjścia.
- Czy można mu pomóc ? - zapytałem niechętnie ,z smutkiem i żalem.
- Przykro mi.- wyszła.
Czułem się zamęczony, podszedłem do okna, widok był piękny. Byłem na jakiś dziesięciu metrach wysokości, na dole były ogromne ogrody. Tak piękne, że aż trudno uwierzyć. Piękna roślinność, dorodne drzewa, krzewy strzyżone w kształty zwierzątek. Podziwianie mnie zmęczył, położyłem się spać. Jednak nie zasnąłem. Leżałem tylko i patrzyłem na pokój. Gdy słońce zaczęło zachodzić, weszła moja znajoma, zaraz za nią wysoki i przystojny brunet. Miał na sobie srebrną togę. Miłe spojrzał na mnie i powiedział coś do kobiety. Oboje usiedli na łóżku :
- Mam na imię Likunus, a Unazuki już poznałeś. - powiedział takim miłym i niskim głosem.
Unazuki wyszła, a ja rzuciłem się Likunusowi na szyję. Było mi tak ciężko, ostatnie dni były koszmarem, a ja czułem, iż potrzebuje trochę bliskości. Objął mnie mocno, poczułem ciepło jego ciała. Z tego wszystkiego myślałem o Marcel'u i trochę się pomyliłem. Pocałowałem Likunus'a w usta, jednak on nie odwzajemnił pocałunku, odsunął mnie trochę i powiedział :
- Tak naprawdę mnie nie kochasz, nie chcę żebyś zrobił coś czego możesz żałować.
Zamurowało mnie całkowicie, nie wiedziałem sam co robię i było mi strasznie głupio, że postawiłem go w tak niezręcznej sytuacji. Zaczerwieniłem się i pochyliłem głowę tak by nie patrzeć mu w oczy. Te piękne szare i czułe oczy. :
- Przepraszam, że to zrobiłem. Czuje się teraz taki zagubiony.- wykrztusiłem te wyjaśnienia przez zaciśnięte żeby, aż dziwnie iż coś zrozumiał.
- Nic się nie stało.- uśmiechnął się i objął mnie, przysuwając moją głowę do swej piersi. Uniemożliwił mi w ten sprytny sposób próbę kolejnego pocałunku.
Moje serce nie było już tak zatwardziałe i bałem się, że mogę się zakochać w pierwszym lepszym.
Weszła Unazuki, my natychmiast zmieniliśmy pozycję, jakoś tak odruchowo, nie chciałem żeby miał jakieś kłopoty przez moją niesubordynację, usiadła obok nas i rzuciła na łóżko stertę książek.
- Przeczytaj to jak najprędzej, nie mamy dość ludzi żeby uczuć cię wszystkiego, musisz się sam podszkolić, Likunus będzie ci pomagać, ale ja bym za wiele od niego nie wymagała.- puściła głupi uśmieszek, zaczęli się śmiać.
- To jest twój pokój, zaraz obok mieszka Likunus, a do mnie macie dość daleko. Idę już mam wiele pracy. Zobaczymy się gdy będziesz gotów ba dalszy etap nauki.
Wyszła z komnaty i tyle ją widziałem. Nie wolno mi było opuszczać pokoju chyba, że z potrzeba.
Wtedy i tak towarzyszyło mi dwóch strażników. Kilka tygodni uczyłem się przy boku Likunus'a.
Nie pozwolił sobie na choćby intymny dotyk, lecz napięcie ciągle było czuć. Nauczył mnie bardzo dużo, moje postępy nadzorowała Unazuki tyle że ze sprawozdań pisanych przez mojego nauczyciela. Gdy pewnego wieczora mieliśmy mieć zajęcia w ogrodzie, była pełnia a ja zaproponowałem abyśmy spędzili tam cały dzień, zgodził się ale nie wiedział, że nie na ogrodzie mi zależało lecz na romantycznej atmosferze i prywatności. Nie był zbyt bystry i nie rozumiał aluzji. Gdy po ćwiczeniach w ogrodzie nastał mrok, służba odeszła a my siedzieliśmy w ogrodzie, w małej altance na huśtawce. Robienie maślanych oczu w świetle księżyca było męczące lecz warto było. Pocałował mnie w końcu, tak namiętnie i czule. Zanim jednak zdążył przestać i pożałować decyzji, odwzajemniłem pocałunek. Trwało to dość długo lecz bardzo go ośmieliło.
Włożył swoje ręce pod moją bluzkę. Delikatnie masował moje ciepłe ciało opuszkami palców.
Zdjął moją bluzę i całował szyję. Lizałem go po piersi i brzuchu, rozcierałem dłońmi jego plecy.
Zdjęliśmy z siebie ubrania i kochaliśmy się w świetle księżyca. Tak namiętnie i wielokrotnie.
Tej nocy obaj spaliśmy w moim łóżku, jednak nie chciałem go trzymać tak blisko siebie jak Marcela, czułem pustkę po jego odejściu i zapełniłem to miejsce nowym kochankiem. Nie znalazłem sposobu na odzyskanie Marcel'a i to nie dawało mi spokoju. Znalazłem się w samym środku wojny, wplątany w walkę bez pytania czy sam tego chce. Postawione przed mną wymagania. Zasnąłem z Likunus'em, każdy dzień zbliżał mnie do wojny, nieuniknionej walki z dawnym kochankiem, którego wciąż kochałem, jak miałem go skrzywdzić. Sen przyniósł mi odrobinę ukojenia. Chociaż na chwilę mogłem zapomnieć.


* * *

Obudziłem się, w moim łóżku nie było już nikogo. Przy stole jednak siedziała Unazuki i gdy spostrzegła, że już nie śpię powiedziała :
- Zaczynasz od dziś kolejny etap szkolenia, a co do Likunus'a to kazał przekazać, że się już nie zobaczycie i tak będzie lepiej.
- Dzień dobry Unazuki, jak zwykle nie tracisz czasu.-powiedziałem z nutą ironii.
- Zjedz śniadanie, ubierz się i idziemy.- wyszła z pokoju, jak zazwyczaj z kiepskim nastroju.
Zrobiłem jak kazała i poszedłem za nią. Czekała przy drzwiach.
- Przenosisz się do innego budynku, służba weźmie twoje rzeczy.- zrobiła kilka szybkich kroków.
- No, pospiesz się nie mam całego dnia.
Prowadziła mnie korytarzami, bardzo wytwornymi, szliśmy jakąś dłuższą chwile po czym trafiliśmy do wyjścia z zamku, ogrody wyglądały wspaniale rankiem. Tak wcześnie nigdy nie wstałem i nie wiedziałem rosy od wielu tygodni. Było wspaniale tak orzeźwiająco, przeprowadziła mnie przez serię wielu dużych ogrodów. Każdy miał wskazywać inny żywioł. Za ogrodami czekała limuzyna, tak mnie to zdziwiło nie widziałem wynalazków od czasu wizyty Marcela w moim domu.
Znów o nim pomyślałem i humor przestał mi dopisywać. Limuzyna miała przyciemniane szyby a Unazuki nie jechała ze mną. Nawet się nie pożegnała, tylko machnęła ręką jakby muchę odganiała. Wydawało mi się, że miała mi za złe romans z Likunus'em, sama miła na niego ochotę ale była zbyt zatwardziała żeby ktoś mógł się do niej zbliżyć. Limuzyna wiozła mnie bardzo długo.
Za dnia jechaliśmy lasem i nic poza nim nie widziałem, w nocy za to słyszałem odgłosy ulicy.
Zasnąłem jednak szybko z nudów. Obudziłem się gdy samochód nagle się zatrzymał, drzwi się otworzyły a do samochodu wszedł chłopak :
- To ty masz się tu uczyć ?- zapytał miłym głosem, wziął mnie za rękę i wyciągnął z limuzyny.
Ta natychmiast odjechała. Zobaczyłem małą posiadłość, jakby zamek, wokół którego była duża fosa. Znów duży las otaczał posiadłość.
- Unazuki nic mi nie powiedziała co mam tu dokładnie robić, może więc ty mi coś wytłumaczysz.
- O co chcesz spytać ?
- Może na początek o twoje imię.
- Mam na imię Laliensai, wszyscy jednak nazywają mnie Lili więc tobie też pozwalam. - powiedział to z małym uśmieszkiem na ustach.
Był bardzo życzliwy i bardzo ładny ale nie w moim typie. Krótkie blond włoski, mocno potargane, i brązowe oczy, ładne usta. Kogo ja oszukiwałem bardzo mi się podobał. Wyglądaliśmy razem jak noc i dzień. Zanim zdążyłem zauważyć weszliśmy do środka. Ogromna komnata robiła duże wrażenie, naprzeciw mnie były owalne schody prowadzące na piętro, z obu stron były przejścia, jakby korytarze, oświetlone licznymi lampami. Lili zaprowadził mnie na górę po schodach , otworzył drzwi do dużej komnaty która w niczym nie przypominała poprzedniego wystroju. Puszysty dywan, duże okiennice z firankami do podłogi, kanapa naprzeciwko której stał wielki telewizor, w lewym rogu stało łóżko ładnie posłane. W prawej części pokoju był okrągły stół i krzesła. Niedaleko stołu znajdowała się duża gablota z książkami, a tuż obok szafy z ubraniami.
Lili zostawił mnie w pokoju i oznajmił, że przyjdzie po mnie w czasie kolacji. Byłem dość zmęczony podróżą ,więc zasnąłem na kanapie. Obudził mnie zgrzyt drzwi, podniosłem się dość opornie i spostrzegłem Lili, stał w drzwiach i przytupywał nogą. Poszedłem za nim. Zaprowadził mnie do części jadalnej znajdującej się w lewym skrzydle posiadłości. Za jadalnią znajdowała się kuchnia z której kucharz przyniósł posiłek. Była to ogromna taca z owocami i warzywami. Lili zaczął jeść, ja zaraz za nim. Po chwili ciszy odezwał się :
- Jutro o świcie zaczynamy trening radzę się porządnie wyspać.- uśmiechnął się i kontynuował spożywanie posiłku.
Po kolacji poszedłem do komnaty i starałem się zasnąć, może po godzinie Lili zapukał do drzwi usiadł przy łóżku trzymając w rękach jakiś kufelek.
- Domyśliłem się, że nie będziesz mógł zasnąć wiec przyniosłem ci coś co ci pomoże.
Wręczył mi kufel, zaraz po wypiciu zrobiło mi się gorąco i zasnąłem. Pamiętam tylko, że przed wyjściem Lili pocałował mnie w czoło. Gdy tylko wstało słońce obudził mnie budzik elektroniczny.
Szybko go wyłączyłem, znajdował się po drugiej stronie pokoju, było to sprytne posunięcie gdyż dojście do niego trochę mnie rozbudziło. Po załatwieniu naturalnych potrzeb w łazience należącej do pokoju doprowadziłem się do porządku i ubrałem. W holu czekał na mnie Lili, miał na ramieniu niewielką lecz wypchaną po brzegi torbę.
- Mam nadzieję, że potrafisz jeździć konno.- powiedział to dość cicho, on chyba nigdy nie podnosił głosu.
Na szczęście ni umiałem, dzięki temu jechałem na jednym koniu z Lili. Biały wierzchowiec niczym z baśni taki dziki i nieokiełznany. W tej podróży największym plusem była możliwość obejmowania Lili. Trzymałem go mocno w pasie a głowę opierałem na jego ramieniu. Nie zgłaszał sprzeciwów wiec ani na chwilę nie zmieniałem pozycji. Jechaliśmy jakieś pół godziny aż dotarliśmy nad jezioro. W samym centrum jeziora był wodospad a woda wpływała do niego z nieba. Sięgał tak wysoko iż nie wiadomo było czy miał w ogóle jakiś początek. To był widok wart tygodni podróży. Wokół całego jeziora panowała dość przejrzysta mgła a wilgoć sprawiała że cały czas czułem się orzeźwiony. Lili pomógł zsiąść mi z konia po czym sam zeskoczył na trawę.
Klepnął rumaka w zad a ten pogalopował przed siebie.
- Jak my teraz wrócimy ?!- zapytałem lekko poirytowany zaistniałą sytuacją.
- Jak go zawołam to wróci, a teraz chodź.
Poszliśmy na brzeg jeziora, Lili wyrzucił z torby aksamitną płachtę a ta sama ułożyła się w odpowiedniej odległości. Usiedliśmy na niej. Chłopak wyciągnął z torby małe zawiniątko.
Odpakował je, były to kanapki część oddał mnie a część sam zjadł. W zamku nie jadłem śniadania ale i tak nie byłem zbyt głodny. Młodzieniec odłożył torbę wziął mnie za ręce i zaczął powoli tłumaczyć proste sztuczki. Przybywaliśmy w to miejsce przez parę tygodni codziennie o świcie wyruszaliśmy a przed zmrokiem wracaliśmy. Aż do znudzenia, nauczyłem się wiele miedzy innymi jak ujeżdżać konia. Lili uczył mnie nawet jak wzywać burzę jednak jej skutki w takim miejscu były nieobliczalne. Poznałem nawet gromadkę syren które były niepocieszone faktem że ich pieśni na mnie nie podziałały, ciekaw byłem czy wiedziały że dlatego że wolałem chłopców czy że moja moc była potężna. Sam z resztą do końca nie wiedziałem. Kolejne tygodnie mijały a ja umiałem coraz więcej. Po powrotach z ćwiczeń czytałem podręczniki znajdujące się w moim pokoju. Telewizora nie włączyłem nawet raz. Lili zaczął się powoli obawiać, że się przepracowuje. W jeden z cieplejszych dni zamiast zacząć nauki jak zwykle Lili postanowił zmusić mnie do kąpieli w jeziorze. Czułem się trochę zakłopotany gdy zaczął się rozbierać. Czułem, że robię się cały czerwony gdy zdejmował koszulę. Gdy był już w samej bieliźnie popatrzył na mnie i zrobił skrzywioną minę.
- Chyba nie muszę cię rozebrać osobiście?- jak zwykle z uśmieszkiem na ustach, dla niego nie było niewesołych sytuacji, jak by się prozakiem odżywiał, zawsze wesoły i szczęśliwy.
Nie wiedziałem co powiedzieć wiec sam się rozebrałem, oczywiście tylko do bielizny. Gdy wstał ja nadal siedziałem jak wryty, wpatrywałem się w jego dziewicze ciało, zadziwił mnie fakt że nie był taki chudy za jakiego go miałem. Wyglądał przeuroczo, zastanawiałem się gdzie on ćwiczył skoro całe dnie spędzał ze mną. Mnie czas spędzony na naukach na dobre nie wyszedł , byłem chudszy od niego i to sporo. Lili nie zważając już na mnie zanurzył się w wodzie, sam poszedłem za nim woda była ciepła, z przyjemnością do niej wszedłem. Wykorzystując sztuczki których mnie nauczył wszedłem nie do lecz na wodę. Stanąłem nad Lili z uśmiechem jakim on mnie obdarzał.
- Dobrze ci idzie, ale jak sobie z tym poradzisz !
- Z czym?
Odpowiedzią był ruch ręką Lili, podniósł szybko dłoń a woda mnie pochłonęła. Wpadłem do wody i zacząłem się pod nią dusić. Tysiąc myśli na sekundę przepływało przez mój umysł, zastanawiałem się dlaczego Lili mi nie pomaga. Gdy woda dostała się do mych płuc prawie omdlałem, jednak zaszła zmiana, zmiana we mnie, zacząłem oddychać wodą. Był to wolniejszy oddech lecz dawał więcej potrzebnego mi tlenu. Zanim się spostrzegłem Lili zrobił to samo. Trzymał mnie za ramion, gdy się całkiem ocknąłem spostrzegłem że jego ust zbliżają się do moich lecz może mi się tylko zdawało gdyż chłopak był już w bezpiecznej odległości. Trzymał mnie za nadgarstek i płynął w środek jeziora ciągnąc mnie za sobą. Widziałem ryby tak dziwne, że nie przypominały już ryb lecz zwierzęta lądowe. Króliki z płetwami lub wiewiórkę z ogonem takim jak mają ryby.
- Co to jest?- zapytałem Lili, dźwięk w wodzie rozchodził się znakomicie, jedyne co go zagłuszało to wodospad do którego się zbliżaliśmy.
- Chimery, mieszańcy różnych gatunków.
Ciągnął mnie nieubłaganie dalej i dalej. Wkrótce widziałem już prąd wodny wodospadu. Cały czas moją uwagę przyciągały jednak pośladki Lili, okrywała je tylko przemoczona i prawie przez to przezroczysta bawełna. Z moją bielizną nie było lepiej lecz płynąłem za młodzieńcem. Gdy dotarliśmy do wodospadu Lili użył jakiegoś zaklęcia gdyż w prądzie wody zrobiła się luka i przepłynęliśmy do środka. Było tam pięknie wysoka zielona trawa i jedno drzewo tak cudownie mieniło się różnymi barwami. Zauważyłem, że to miejsce jest najprawdopodobniej domem tych chimer, kilka z nich się tu wylegiwało. Słońce było tu dużo delikatniejsze lecz równie jasne.
Usiadłem z chłopakiem na kamieniu ciepłym i suchym, dużym i płaskim. Myślałem o tym czy on wtedy w wodzie naprawdę chciał mnie pocałować, postanowiłem zaryzykować i gdy położył się na kamieniu zbliżyłem się do niego, usiadłem tak blisko że czułem jego wilgotną skórę. Zbliżyłem swoje usta do jego ust, lecz odczekałem chwilę tak by to on zaczął pocałunek. Pocałował mnie delikatnie i krótko. Zaraz po tym podniósł się i objął mnie tak że poczułem jak bije mu serce. Delikatnie językiem polizałem jego wargi a on odwzajemnił to pocałunkiem. Całował tym razem dużo namiętniej, prawie w tej samej chwili wyciągnęliśmy języki, tak iż spotkały się w pół drogi.
Pocałunek był bardzo podniecający, a ja poczułem niesamowity żar, bijący z naszych przytulonych ciał. Powoli osuwaliśmy się na kamień, tak że po chwili leżeliśmy na nim w objęciach. Jego ręce błądziły po moim ciele masującą każdy kawałek ciała na które się natknęły.
Całował moją szyję posuwając się coraz niżej, zadał przyjemność której już dawno nie czułem,
nie chciałem aby przestawał nawet na chwilę, gdy lizał mój pępek przebierałem dłońmi po jego gęstych włosach, które nie obcinane od mojego przyjazdu zyskały parę centymetrów. Chwyciłem go mocniej za głowę i przyciągnąłem jego usta do swoich. Całując się czuliśmy wzajemne podniecenie, miałem w sobie tyle energii, że nie czułem nawet ciężaru jego ciała leżącego na moim. Całowaliśmy się jeszcze krótką chwilę lecz żaden z nas nie miał już dość samokontroli aby się powstrzymać choćby chwilę, zaczęliśmy się kochać. Ja pierwszy zaspokoiłem jego potrzeby.
Jego odwzajemnienie było cudowne, nie czułem się tak od bardzo dawna, nawet nie potrafiłbym określić dokładnego czasu mojego celibatu. Po zadziwiająco udanej miłości leżeliśmy nago na ciepłym kamieniu nadal przytuleni. Lili chyba zasnął, ja myślałem o przeszłości. Mój obecny kochanek skutecznie przyćmił niechciane i przykre wspomnienia o poprzedniej miłości. Ci którzy mówią, że gdy spadnie się z konia należy na niego znów wsiąść tym razem nie mylili się. Jednak wciąż czuję że Marcel jest na tyle bliski memu sercu, że nie mogę odebrać mu życia, bądź tego co pozwala mu obecnie egzystować. Wtuliłem się mocniej w kochanka i zasnąłem odpychając ponure myśli.


***************

Następny rozdział dodam albo jutro albo w piątek zależy kiedy bd mieć czas...:D:)) 

czwartek, 17 marca 2011

Kei i Jun

- Hahaha! No co ty? Naprawdę? - zaśmiał się Jun - Nic się nie martw Satoko-san. Myślę, że wszystko będzie dobrze. Pa.
I uśmiechając się cały czas rozłączył się. Włożył komórkę do kieszeni i pogwizdując udał się w stronę parku. Było już późno. Ale jakoś nie martwił się tym. Piwne oczy i podobnego koloru włosy, miła twarz o delikatnych rysach, łagodny uśmiech. To wszystko sprawiało, że był osobą przyciągającą ludzi. Posiadał bardzo wielu dobrych przyjaciół i naprawdę cieszył się życiem. Miał na sobie białą, rozpinaną koszulę i czarne sztruksy z wieloma kieszonkami na nogawkach.
Beztrosko wkroczył w ciemny park nie bojąc się niczego. Park o tej godzinie nocy wyglądał dość strasznie. Opuszczone przestrzenie zajęte tylko przez drzewa, asfalt, trawę i ławki. Nie było wiele rzeczy, których bał się Jun. A na pewno jedną z nich nie była ciemność. Było tak cicho i spokojnie, że naprawdę sie przestraszył gdy usłyszał dzwonek komórkowy. Nie była to z pewnością jego komórka, a nikogo nie widział w pobliżu. Jun przyspieszył odruchowo.
- Gdzie się tak spieszysz Jun? - zapytał ktoś za jego plecami.
Odwrócił się zaskoczony. Przed nim stał nieznajomy mężczyzna. Pierwsze co rzuciło się Junowi w oczy to papieros w zaczepnie uśmiechniętych ustach i dziwne fioletowe oczy. Fioletowe?? Jun cofnął się.
- Nie ma sensu uciekać - powiedział nieznajomy - Mam na imię Kei i chcę, żebyś poszedł ze mną.
- Niby dlaczego mam to zrobić? - zapytał Jun uśmiechając się - Nie boję się ciebie. A tak przy okazji - masz bardzo ładne oczy.
- Pff - zmuszasz mnie do użycia siły. Wiesz o tym?
- Zdaję sobie sprawę, że się bez tego nie obędzie - odpowiedział nadal z miłym uśmiechem.
Mężczyzna był od niego wyższy i silniejszy, ale Jun potrafił się bronić. Kilka ciosów i mężczyzna, który przedstawił się jako Kei, leżał na ziemi.
- Dziękuję. Miło było, ale muszę już iść. Dowidzenia - pożegnał się Jun i poszedł w swoją stronę.
***
- Mam zajęcia Satoko - mruknął robiąc notatki - Nie mogę się codziennie z tobą urywać. Też mam swoje obowiązki.
- Tak. Jasne. Nigdy nie masz dla mnie czasu. A ja potrzebuję wsparcia!
- Przykro mi, ale zbliża się sesja. Muszę się przygotować.
Satoko westchnęła i potrząsnęła blond czupryną. A potem z konfidencjonalnym uśmiechem szturchnęła Juna tak, że musiał łapać papiery w połowie drogi ku kałuży.
- A jak tam twoje pożycie seksualne? Znalazłeś sobie jakiegoś faceta?
- A ty? - odwzajemnił pytanie jednocześnie próbując uporządkować kartki.
- Ja mam. Jest cuuuudownyyy - mruknęła Satoko - Naprawdę wspaniały.
- Jeśli tak mówisz to tak na pewno jest. Ja nikogo nie mam - wyznał wkładając kartki do teczki i patrząc na czubki butów - A chciałbym...
- Jakiegoś wysokiego przystojniaka z zakazaną przeszłością? - zapytała Satoko.
Jun burknął coś pod nosem.
- Nie ma na ciebie lekarstwa. Nieuleczalny, zeschizowany..
- Starczy - mruknął Jun - Muszę iść Satuś. Do zobaczenia jutro.
- Pa.
***
Jun usiadł na swoim zwykłym miejscu, które było od bardzo dawna otoczone pustymi krzesłami. Teraz siedział tam z nogami na ławce ... Kei. Tajemniczy mężczyzna z wczoraj.
- No to teraz mam okazję dowiedzieć się czemu mnie zaatakowałeś - powiedział Jun podchodząc do niego.
- Sądzisz, że ci powiem?
- Byłoby miło...
- A jakbym powiedział, że chciałem cię przelecieć? - zapytał całkiem poważnie Kei.
- Myślę, że bym powiedział, że nie uprawiam seksu z osobami, których nie kocham - odpowiedział po chwili milczenia Jun.
- Czyli wpierw muszę cię w sobie rozkochać? - zapytał Kei lekko się uśmiechając.
Jun zaskoczony milczał. Było to dla niego szokiem. Obcy mężczyzna pytał się czy będzie mógł z nim uprawiać seks jeśli go w sobie rozkocha? To zakrawało na absurd.
- Czy ty sią mną bawisz? - zapytał Jun poważniejąc.
- Nie. Pytam poważnie.
- Starczy mnie rozkochać. Ale jeżeli to zrobisz i zostawisz mnie dla kogoś innego to będę cierpiał. A więc na samym początku będziesz miał utrudnione zadanie.
- Zdania nie zaczyna się od "a więc" - zauważył Kei spokojnie.
Jun uśmiechnął się lekko i usiadł na swoim miejscu. Posłuchał trochę wykładu, a potem się wyłączył. Był zmęczony. Ostatnio źle sypiał. Wykłady miał od Satoko, która była o rok wyżej na tym samym kierunku. Dziś przyszedł tylko dlatego, że nie mógł znieść ciszy pustego mieszkania.
***
- Chodź śpiąca królewno.
Czyjaś ręka potrząsnęła Junem. Ziewnął i podniósł się z ławki.
- Już przerwa - powiedział Kei utkwiwszy w Junie dziwne spojrzenie fioletowych oczu - Czas coś zjeść.
Właściwie fioletowe oczy nic nie pokazywały. Tak jak po Junie było prawie wszystko widać tak po Kei'u właściwie nic. Był to typowy "luzak". Przystojny, z wyzywającym szyderczym spojrzeniem, cienkimi ustami trzymającymi z reguły papierosa albo złośliwie wykrzywionymi. Ale cóż poradzić, na to, że Juna, dobrego, kochanego Juna fascynowały takie osoby? Absolutnie nic. Taki był.
- Tak... Myślę, że możesz mieć rację - odpowiedział ziewając ponownie po chwili milczenia, które wykorzystał na całkowite przebudzenie.
Wstał, wziął plecak i wyszedł z sali. Kei szedł za nim. Jun oglądał się kilka razy za siebie.
- Czemu idziesz za mną? - zapytał stając i obracając się.
- Muszę się trochę o tobie dowiedzieć.
- A co? Informacje, które posiadasz nie są wystarczające? - zaśmiał się Jun.
- Dokładnie - potwierdził Kei z bezczelnym uśmiechem.
Jun zaskoczony patrzył przez chwilę na przystojną twarz po czym wzruszył ramionami.
- Nikt nie powiedział, że będę ci ułatwiał zadanie....
- Sam je sobie ułatwię.
Nie no. To nie jest fair. Jun z jedną rzeczą nigdy nie umiał sobie poradzić - z bezczelną pewnością siebie. Kei taki był. To niedobrze bo Jun nie miał na to odpowiedzi. Czuł się trochę zagubiony. Popatrzył na Kei'a i mrucząc coś pod nosem chciał iść dalej. Jednak ktoś mu zarzucił ręce na szyję i zatoczył się w tył próbując wyśliznąć się z duszącego uścisku.
- A mówiłeś, że nikogo nie masz - rozległ się złowieszczy szept Satoko koło ucha Juna.
- N-nie... mam... - wyszeptał Jun siniejąc.
- On się chyba dusi - zauważył Kei gdzieś zza pleców Juna.
- Wła.. śnie - potwierdził zduszonym głosem.
- Zawsze byłam od niego lepsza - zaśmiała się Satoko poluźniając chwyt.
Jun osunął się na kolana masując sobie szyję i łapiąc oddech. Zgadza się. Technika, której używali nie opierała się na sile tylko na szybkości i zręczności. Satoko była do tego jeszcze bardzo silna. Skąd ta siła brała się w tej dziewczynie tego Jun nigdy nie wiedział. Może to rzeczywiście kwestia osobowości? Jun wstał z trudem.
- Miałaś mi tego nie robić - westchnął patrząc z wyrzutem na swoją przyjaciółkę - Nie przy ludziach.
- Niezły pokaz - zauważył Kei wskazując kilka osób, które przystanęły obok.
Jun wymruczał coś niecenzuralnego i zarumieniony ruszył przed siebie. Słyszał jak Satoko zapoznaje się z Kei'em. Heh... Już się dogadywali. Swój do swojego ciągnie. A on nie miał siły. Tak niedawno zmarli rodzice. Nie potrafił się pozbierać. Może przede wszystkim dlatego, że byli to rodzice idealni. Zawsze miał ich kiedy musiał się wyżalić albo potrzebował pomocy. Dawali mu wszystko co tylko mogli i nigdy nie kłócili się ze sobą. Dlatego gdy dowiedział się, że zginęli w wypadku samochodowym... To był szok. Przez wiele dni nie odzywał się do nikogo i stronił od ludzi. Włóczył się tu i tam bez żadnego konkretnego celu. Bo go nie miał. Poszedł na studia przez to o rok później. Z resztą widząc wiek niektórych studentów... nie on jeden. Wybrał studia zaoczne. Musiał przecież mieć czas na zarobienie na swoje utrzymanie. Miał trzypokojowe mieszkanie, które i tak było za duże jak na jego potrzeby, ale Satoko wymogła na nim wzięcie go, bo, jak uzasadniała: "Na pewno znajdzie się niedługo ktoś z kim będziesz chciał zamieszkać". Jun szczerze w to wątpił, ale nie chciało mu się kłócić. Pracował w restauracji tuż koło swojego mieszkania. Było to wygodne, ale także trochę denerwujące... Niektórzy klienci nie rozumieli słowa "nie". Ale umiał sobie z nimi radzić - w końcu nie na darmo uczęszczał z Satoko na lekcje do jej ojca. Heh. Dziewczyna stanowczo była od niego lepsza. We wszystkim prócz nauki. Tu Jun mógł zabłysnąć. No i błyszczał - skoro mógł to to wykorzystywał.
Myśli Juna zastały przerwane za pociągnięcie w tył za kaptur. Rozglądnął się nieprzytomnie w około i doszło do niego, że przed chwilą prawie nie wpadł pod jadący szybko rower. Mogłoby się to źle skończyć.. i dla niego i dla rowerzysty.
- Patrz gdzie leziesz - usłyszał nad swoim uchem głos Kei'a.
- Tak.. Dobrze... Ale możesz mnie już puścić - mruknął Jun wyrywając się zarumieniony w ramion "swojego przyszłego chłopaka" jak już zdołała podsumować jego przyjaciółka.
Poszedł dalej, nie biorąc udziału w rozmowie prowadzonej przez Satoko i Kei'a, ale w pewnym momencie coś przyciągnęło jego uwagę.
- I wiesz. Jun stał w wodzie i.. - mówiła dziewczyna teatralnym szeptem.
- Satoko! - krzyknął Jun oblewając się rumieńcem i od razu się orientując o czym może opowiadać Kei'owi - Natychmiast przestań!
- A to ciekawe - zauważył Kei z dziwnym uśmiechem - Chciałbym posłuchać do końca.
- Jeżeli tak to zjedzcie sobie sami obiad. Ja się urywam. Pa - powiedział Jun i wyglądał na równie mocno zmieszanego co obrażonego.
- Idziesz z nami i będziesz się przysłuchiwał temu co opowiadam twojemu chłopakowi! - powiedziała stanowczo Satoko śmiejąc się srebrzyście.
- To nie jest mój chłopak - krzyknął Jun na tyle głośno, ze ludzie zaczęli oglądać się na niego.
- Nie krzycz na mnie - westchnęła ze łzami w oczach - Dlaczego na mnie krzyczysz? Chcę tylko twojego szczęścia - powiedziała łamiącym się głosem i ukryła twarz w dłoniach.
- Już nie płacz - zawstydził się Jun - Pójdę tylko nie płacz.
Przysunął się i w tym momencie ręka Satoko go pochwyciła. Dużo można było powiedzieć o Junie - między innymi to, że był naiwny. Teraz został zaciągnięty do pobliskiej restauracji i był zmuszony słuchać historii, które opowiadała. A był zmuszony z prostego powodu - przykuła go kajdankami do siebie. Jun poddał się. Satoko zawsze uzyskiwała od niego to co chciała - jeśli nie prośbą to sprytem.
Szybko minął Junowi ten dzień. Nim się oglądnął było już po zajęciach i szli do domu. Jego domu. Bo Satoko przegrała zakład i Kei mógł spać u Juna. Właśnie się zastanawiał, jak to do cholery jest możliwe, że się zgodził.
- Jun. Nie patrz na boki - ostrzegła go Satoko - Upewnię się, że wpuścisz do domu Kei'a choćbym miała cię gonić i torturować by to osiągnąć.
- Nie trzeba - mruknął Jun, który zaczynał mieć wszystkiego dość - Następnym razem się nie zgodzę! Co to wogle znaczy, że założyłaś się z nim o nocleg u mnie?! To MÓJ dom, a zakład TWÓJ.
- Przecież tak naprawdę chcesz żebym u ciebie zanocował. Podobam ci się - zauważył spokojnie Kei.
Gdyby zawały wśród studentów były częstszym zjawiskiem, Jun'a prawdopodobnie nie byłoby już na tym świecie. A tak tylko otworzył mieszkanie i wpuścił Kei'a do środka przy głośnej asyście rozochoconej Satoko.

****
Minęło kilka tygodni, a Junowi coraz bardziej podobał się Kei. To, że decydował za niego, to, że był zły za każdym razem gdy Jun oglądał się za kimś na ulicy. Kei i Satoko osiągnęli swój cel, a Jun nie był jakoś specjalnie zawiedziony z tego powodu. On miał coś takiego w sobie... Kei z nim zamieszkał sprzedając swoje mieszkanie. Nawet się nie zapytał - po prostu przyszedł i został na stałe.
****
Jun skończył pracę o siedemnastej. Gdy wchodził do domu zdziwiła go nietypowa cisza. Rozglądnął się i zobaczył Kei'a przed telewizorem. Miał słuchawki na uszach. Jun podszedł do niego i popatrzył przez chwilę na ekran. Potem zarumienił się po czubki uszu. Tak intensywnie jak tylko on potrafił. Już się odwracał gdy poczuł na sobie ręce Kei'a. Po chwili wylądował na ziemi przytrzymywany przez swojego chłopaka.
- Czas na odebranie mojej nagrody - szepnął zdejmując słuchawki.
- N-nie.
- Chcesz powiedzieć, że mnie nie kochasz? - zapytał zaglądając swoimi fioletowymi oczami w brązowe, spłoszone oczy Juna.
Odwrócił tylko wzrok i nic nie odpowiedział. Poczuł jego ręce na swojej klatce piersiowej. Potem jedna z rąk powędrowała ku spodniom i rozpięła zamek. Zanurkowała szybko i pewnie w bokserki, a jednocześnie usta przyssały się do delikatnej skóry na szyi Juna.
- Nnnn.. - jęknął chłopak a jego kasztanowe włosy opadły na twarz.
- Mówisz, że chcesz więcej? - zaśmiał się Kei i zaczął zdejmować z niego rzeczy.
Gdy był już nagi związał mu ręce na plecach.
- N-nie - wydyszał Jun ale chwilę potem jęknął przeciągle.
- Spójrz na siebie. Przecież chcesz mnie tak bardzo - poczuł rękę Kei'a na swojej męskości - Nie bój się - szepnął mu na ucho po chwili - Nie mam zamiaru cię zostawiać.
Ciszę trzypokojowego mieszkania przeszył krzyk nabrzmiały rozkoszą.
****
- O rany.. Zrobiliście to? - zapytała Satoko patrząc na odmienionego przyjaciela.
- Yhym - potwierdził Kei przygarniając zawstydzonego Juna do siebie - Zdziwiłabyś się jaki Jun potrafi być głośny.
  Roześmiali się a Jun uwolnił się od jego uścisku i ruszył przed siebie mówiąc, że są nienormalni. mimo to gdy odszedł kawałek od nich uśmiechnął się z satysfakcją. Tak. To było to czego szukał. Teraz tylko nie może pozwolić temu ulecieć. Temu pięknemu uczuciu, które wzbudził w nim chłopak spotkany w parku o północy.

******************************************

Czarnulka55 przepraszam ale nie ma więcej części "mojego udręczyciela" też bym chciała, ale nie stety, może sama kiedyś coś napisze, ale wątpie.
Mam nadzieje że to opowiadanie też Ci się spodoba.

Pozdrawiam wszystkich moich czytelników.

 

wtorek, 8 marca 2011

Mój udręczyciel II

Hahaha, pewnie spodziewacie się ognistych scen erotycznych żywcem wyjętych z naszego życia. A ja jestem zbyt wredny, aby Wam je przytoczyć i zbyt wyrozumiały, ażeby odmówić.
Nathaniel się nazywam. Wiecie już, prawda?
Ten “psychologiczny kalejdoskop”, moi mili, tak to właśnie ja. To znaczy według Kio, bo według siebie sam nie wiem do końca kim jestem. I pewności nie mam, czy chciałbym wiedzieć.

Kocham go najbardziej na świecie. Jest wszystkim co mam, wszystkim czego pragnę, wokół niego kręci się cały mój świat i jemu zawierzyłem swe życie. A mimo tego uwielbiam traktować go w zimny i przedmiotowy sposób. Jak swoją dziwkę.
A dlaczego? Bo on też to uwielbia. Chciałby, abym plując mu w twarz jednocześnie mówił jak bardzo go szanuję. Pff, sam nie wie czego chce, ten przeklęty hipokryta. Ale i tak daję mu to wszystko.
Jest bardziej dorosły i bardziej dziecinny ode mnie, choć wiekiem wyprzedzam go o całe pięć lat.
Kategoriami nie myśli wcale, wszystkie swoje wnioski i rozważania mógłby upakować w jeden wór myślowy. Ale gdy przychodzi co do czego, to on podejmuje co ważniejsze decyzje.
Czasami zastanawiam się, w którym z nas drzemie więcej wewnętrznych sprzeczności. I czy jego te wewnętrzne kontrasty dręczą tak samo jak mnie.
Często zadaję sobie pytanie: czy to ja jego dręczę, czy też na odwrót?
Nie wiem.

Łatwo mu ulegam. Zdecydowanie za łatwo, jak na moją “nieugiętą” silną i sadystyczną wolę. On manipuluje moim umysłem, choć zazwyczaj leży pode mną związany i nie zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Anielskie spojrzenie błękitnych oczu, kaskada smolistoczarnych włosów bezwładnie rozsypana na poduchach, jasna skóra... Jest urzekający. Nie mógłbym go skrzywdzić, nawet gdybym chciał.
Nie powiem jednak, że jest on istnym aniołem, bo to cholernie oklepane i beznadziejnie nudne jak flaki z olejem. No, a poza tym nie jest nim faktycznie, ba! To diabeł wcielony.
Opowiem Ci pewną historię, zupełnie inną od tej, którą już poznałeś.

Mieszkamy razem od przeszło czterech lat w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu. Nie jest ono duże, nie potrzebujemy wiele przestrzeni. Mamy wspólną sypialnię, wielkie łoże małżeńskie, o którym wspomniał już Kio, jedno okno. Salon, kuchnia, łazienka. I tyle w zupełności wystarczy, a nawet sprowadza się na nadmiar przestrzeni. Nasze dochody nie są ani niskie, ani wysokie. Wystarczające na godne życie. Żyjemy jak zwykli ludzie. Mijamy się w drzwiach, wymieniamy tęskne spojrzenia każdego dnia. Razem pijemy poranną kawę, razem szorujemy przed lustrem zęby, razem zmywamy naczynia po śniadaniu, a wieczorem razem zasypiamy. Mamy pewne zasady, jeżeli chodzi o sypialnię. Czy sen poprzedzony seksem, czy też nie (wiesz, może się zdarzyć, że któregoś będzie boleć głowa) usypiamy razem. Zawsze tak było, od samego początku.

Za dnia, poza weekendami, które spędzamy wspólnie, widujemy się tylko przelotnie. Odprowadzam Kio do drzwi gdy wychodzi do pracy, a kiedy wraca wychodzę ja. Ja zamykam za nim, a on za mną.
Wówczas nie okazujemy sobie czułości, ażeby nie odbierać uczucia smaku na to co będzie później. Czekamy na siebie. Pragniemy ciałem i duszą. Tęsknie oczekujemy późnego wieczora.
Po godzinie 2100 przekraczam próg mieszkania, zdejmuję buty i odkładam klucze na rozlatującą się szafkę. Przechodzi przeze mnie przyjemny dreszczyk na myśl o tym, co zaraz się wydarzy. Czekałem na to cały dzień i w końcu się doczekałem. Żeby go wziąć w ramiona, brutalnie i niecierpliwie. Zapominam wówczas o stresie, o porażkach, o kretyńskich i dwuznacznych uśmieszkach współpracowników. Liczy się tylko on, błękitne oczy pełne niepokoju i długi czarny warkocz, który będzie rozplotywał w salonie.
Wiem i czuję jak bardzo się boi. Ma świadomość tego, że nigdy przenigdy nie śmiem go skrzywdzić, nigdy go nie uderzę i nie obrażę słowem. Za bardzo go kocham.
A on uwielbia (i myśli, że ja tego nie wiem) być traktowany jak moja seksualna zabawka. Widzę to w jego oczach, w bodźcach przyjemności, którą otrzymuje za każdym razem. Formalnie tego nie przyzna, człowiek z zasadami.

Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła, gdy idę wąskim przedpokojem w kierunku kuchni, w której on siedzi i pije kawę. Żeby przypadkiem nie usnąć nim przyjdę. W myślach układam jakieś sensowne zdanie, które powie mu jak bardzo za nim tęskniłem, jak bardzo go pragnę, że przez cały czas myślami byłem przy nim, ale w momencie w którym nasze spojrzenia się krzyżują, z ust wyrywa się jedynie krótkie "rozbieraj się".
I całą romantyczność wyznania szlag trafia.
On patrzy na mnie z mieszaniną przerażenia i wahania, a ja na niego ze sprawnie ukrytą myślą, jakim jestem skończonym kretynem.
-Ale ja jestem zmęczony – odzywa się.
-Bez dyskusji – urywam rozmowę nim się na dobre rozkręci.
No i masz. Niby początek taki sam, ale tym razem wszystko potoczyło się w zupełnie inną stronę.

-Zapomnij, dzisiaj nie mam siły na twoje sadystyczne zachcianki – odparł. I szczerze mnie zaskoczył tą odpowiedzią. Sprzeciwił mi się po raz pierwszy.
-Że co proszę?
-Nath, odpuść.
-Bunt?
Nie odpowiedział. Wstał i nalał wody do czajnika. Wyjął z szuflady kredensu dwie filiżanki, do każdej nasypał kawy. Gdy woda się zagotowała, zalał. Denerwowało mnie olewactwo z jego strony, ale czekałem na to co się wydarzy. Chwycił cukierniczkę i zaczął wsypywać cukier do filiżanek.
-Dlaczego mieszasz łyżeczką od cukierniczki? Nie możesz wziąć czystej? - zapytałem, gdy zaczął wszystko mieszać.To też mnie irytowało. Łyżka z cukierniczki służy tylko do sypania, a nie do mieszania.
-Co za różnica – wzruszył ramionami i postawił przede mną parujący napój.
-Denerwujesz mnie – powiedziałem spoglądając na niego.
-Wiem.
-Robisz to świadomie.
-Oczywiście, że tak – upił łyk kawy krzywiąc się nieco. Zdecydowanie za mocna.
-Nie powinieneś pić tyle kawy.
-Będę pił tyle kawy ile zechcę – opróżnił kubek.
Nie wiedziałem co się dzieje. Igrał ze mną? Chciał mnie rozzłościć? Szala mojej irytacji powoli się przechylała na jego niekorzyść, zaczynałem już liczyć do dziesięciu, ażeby się uspokoić. Zwyczajnie go nie rozumiałem. Stwierdziłem w myślach, że się przekomarza, żeby doprowadzić mnie do szczytu wytrzymałości nerwowej.
-Pośpiesz się, nie lubię czekać na ciebie w łóżku – powiedziałem nie wypijając swojej kawy.
-Dokończę twoją i idę spać – odpowiedział.
-Zapomnij.
***
Czekałem na niego w sypialni. Zły i w iście bojowym nastroju.
Zgwałcę go... W końcu to zrobię! - rozważałem zdając sobie jednocześnie sprawę z idiotyzmu tkwiącym w tym wewnętrznym stwierdzeniu. Ciągle nie przychodził. Minęło dziesięć minut, piętnaście, pół godziny, a jego nie było. W pewnym momencie usłyszałem zgrzyt otwieranego zamka. Zerwałem się z łóżka i poszedłem do przedpokoju.
-Dokąd się wybierasz? - zapytałem, gdy zobaczyłem, że jest przygotowany do wyjścia.
Zdziwiłem się. Nagle wychodzi z domu bez słowa, a jeszcze parę chwil wcześniej chciał iść spać. Że o godzinie nie wspomnę.
-Mam ochotę na spacer – odparł chłodno.
-Więc przejdziemy się razem.
-Nie. Idę sam. Nie potrzebuję przyzwoitki. Muszę od ciebie odpocząć.
No proszę. Jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie w taki sposób. Zamrugałem kilkakrotnie zaskoczony odpowiedzią.
-W porządku – odrzekłem spokojnie ze wzruszeniem ramion i wycofałem się wściekły do sypialni.
Gotowało się we mnie ze złości. Najgorsze jest to, że nie miałem pojęcia co mogło się stać, że jest taki rozdrażnioniony.
Miał zły dzień w pracy? Obraził się na mnie za coś? W zasadzie dawałem mu ku temu miliony powodów i to nie raz nie dwa, ale nigdy nie był na mnie zły.
Nagle stał się oziębły, niewzruszony i wywrotny. On.
-Kurwa mać.
***
-Muszę od ciebie odpocząć – parodiowałem go leżąc na łóżku i ze znudzeniem wymachując w powietrzu stopą.
-Rzeczywiście, kurwa, potrzebujesz odpoczynku ode mnie – mówiłem do siebie, prowadząc idiotyczną i bezsensowną konwersację z samym sobą.
-Do południa cię nie ma, a gdy wracasz ja wychodzę i mnie nie ma do późnego wieczora. A ty chcesz sobie odpoczywać ode mnie! - chrząknąłem. Tak jakby trochę pogardliwie, ze smutnym uśmiechem.

Usłyszałem nierytmiczne pukanie do drzwi. Odruchowo zerknąłem na wiszący na ścianie zegar, który wskazywał drugą trzydzieści.
-Za długo trwał ten spacer – mruknąłem i poszedłem otworzyć. To co ujrzałem za progiem niemal zwaliło mnie z nóg. No dosłownie, kolana się pode mną ugięły i musiałem się oprzeć o futrynę, żeby nie upaść.
Kio w pijackim amoku podtrzymywany był przez dwóch facetów, niewiele mniej nietrzeźwych od niego.
-Dooobry wieczór, przyprowadzilimy kolegę, bo cosik mu się nie szło o własnych nogach – odezwał się jeden po czym zataczając się wybuchł głośnym śmiechem. Na tyle gromkim, że zbulwersowane sąsiadki zaczęły wychylać się zza drzwi.
-Bry wieczorek, miłe panie! - krzyknął ten drugi. Odniosłem wrażenie, że odór wódki rozniósł się po całej klatce schodowej.
-Nathy! - poderwał się podekscytowany Kio i zaraz upadł na ziemię. Ci dwaj faceci znowu ryknęli śmiechem.
-Pański kolega jest bardzo otwarty na nowe znajomości – odezwał się jeden chamsko puszczając do mnie oczko.
-Nawet bardziej niż bardzo – dopowiedział drugi, w taki sposób żeby ta aluzja dotarła do mnie bardzo dobitnie. I dotarła już w momencie, gdy ich zobaczyłem.
Trudno mi powiedzieć co wtedy czułem, choć dogłębna introspekcja jest silną cechą mojej osobowości. Byłem wściekły, rozgoryczony, zażenowany i cholernie obrzydzony zarazem.
Świadomość, że mój ukochany został wykorzystany, że sacrum pomiędzy nami zniszczył alkohol i dwóch pijanych skurwieli spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Napawała mnie bolesnym gniewem. Każda cząsteczka umysłu mówiła mi, że moja dusza właśnie została boleśnie okaleczona, że boli mnie to bardziej, niż prawie nieprzytomnego Kio. Zresztą... co on mógł wiedzieć i czuć w tym stanie?
Może został wykorzystany wbrew swojej woli, może go napadnięto, a może... - beznadziejnie szukałem dla niego jakiegokolwiek wytłumaczenia, żeby nie obarczać go winą i swoją złością. A mimo to jakaś część podświadomości mówiła mi, że to właśnie Kio zawinił, że w największej części to on jest za to odpowiedzialny.

Wciągnąłem go do mieszkania i z impetem trzasnąłem drzwiami. Echo rozniosło się po całej klatce, jeszcze słyszałem śmiech i kroki zataczających się mężczyzn.
Wziąłem go na ręce. Bredził coś niewyraźnie, wyłapywałem jedynie pojedyncze słowa z tego bełkotu. Śmierdział wódką. Ten smród uderzał w moje nozdrza z prawie odczuwalnym bólem. Nie mogłem znieść tego zapachu, jak generalnie każdej woni z alkoholowym aromatem.
Zaniosłem go do łazienki i w brudnych ubraniach ułożyłem w wannie. Odkręciłem prysznic i strumień lodowatozimnej wody zalał go od razu. Zaskowyczał żałośnie próbując po omacku wyczołgać się z wanny. Płakał, krzyczał i szarpał się gdy kierowałem go ponownie pod zimny prąd. Szlochał i jęczał, mówił zniekształconym głosem jak bardzo mnie nienawidzi.
Słowa dotkliwie ranią, nawet bardziej niż czyny. Nie odpowiedziałem nic, tylko chlusnąłem mu w twarz wodą. Znowu krzyknął rozpaczliwie, znowu szarpnął się gwałtownie usiłując uciec.
W końcu zakręciłem kurek i oto miałem przed sobą dygoczącą z zimna żałosną galaretę.
-Wytrzeźwiałeś? - zapytałem oschle spoglądając w jego zapłakaną twarz do której poprzylepiały się kosmyki czarnych włosów. Potrząsnął bez słowa głową.
Wyjąłem go z wanny i rozebrałem z mokrych ciuchów, które od razu upchałem do kosza na brudne rzeczy. Trząsł się jak osika, na własne życzenie. Jutro rano obudzi się z gorączką powyżej trzydziestu ośmiu i nawet pod czterema kocami i grubą kołdrą będzie mu zimno. Postawię na naszym sypialnianym stoliku kubek gorącej herbaty – bo kawy już nie dostanie, poproszę sąsiadkę o pomoc w ugotowaniu rosołu, bo ja kompletnie się na tym nie znam.
Owinąłem go puchatym ręcznikiem i wyprowadziłem z łazienki. Posadziłem na łóżku, odkręciłem grzejnik i zacząłem go wycierać. A on w dalszym ciągu nic nie powiedział, jakby czekał w pokorze na zasłużoną karę. Gdy był już w miarę suchy, położyłem go w naszym ciepłym łożu i trzęsącego się nakryłem kołdrą. Wyszedłem i wyjąwszy z szafy w salonie wszystkie koce jakie były, wróciłem do ciasno opatulonego Kio i zacząłem warstwowo go przykrywać.
-Nath... - odezwał się zachrypnięty głos sygnalizujący, że organizm właśnie rozpoczął walkę z zapaleniem płuc.
-Porozmawiamy jutro – odpowiedziałem i wyszedłem bezgłośnie przymykając drzwi. Usłyszałem jeszcze ciche łkanie zza drzwi sypialni i skryte pytanie skierowane do mnie:
-Nie zaśniesz przy mnie?
Wczesnym rankiem zadzwoniłem do pracy Kio z prośbą o dwutygodniowe zwolnienie z pracy. Obiecałem też doręczyć zaświadczenie lekarskie do jego szefa. Sam też zwolniłem się z pracy tłumacząc to tym, że będę opiekował się chorym. Potem jak typowa pani domu zrobiłem zakupy, jak przykładna mamusia troszcząca się o chore dziecko zadzwoniłem po lekarza i wykupiłem cały pakiet antybiotyków, jak dobra sąsiadka z naprzeciwka poprosiłem o pomoc w ugotowaniu obiadu dla schorowanego. Zaparzyłem herbatę w ogromnym kubku i zaniosłem do sypialni wraz z rosołem ugotowanym przy pomocy pani Amelii. Zasmucony wzrok i godna politowania trzęsąca się kupka nieszczęścia w postaci Kio wprawiła mnie w chwilowy bezruch, z którego szybko się otrząsnąłem. Posłałem mu nieczułe spojrzenie.
-Nath... Proszę, wybacz mi – każde z tych słów okupione było rwącym kaszlem. Cierpiał.
I ja też cierpiałem. Widok mojego kochanka sprawił, że też poczułem się czemuś winny. Jego wczorajsze zachowanie bardzo mnie dotknęło, zostawiło po sobie sporą bliznę, ale to co ujrzałem teraz było istną gehenną dla mojej duszy. Maska nieczułości opadła, gdy poczułem łzę na swoim policzku. Położyłem tacę z rosołem i herbatą na stoliku i milcząc usiadłem na skraju łóżka wpatrując się niemo w jeden punkt. Nie wiedziałem co mam powiedzieć i starałem się pozbierać wszystkie myśli w jedną całość. Poczułem jak coś przywiera do mnie ciasno, jak coś oplata mnie silnie drżącymi rękoma – jakby w obawie, że wyszarpnę się i odejdę raz na zawsze bez obietnicy powrotu.
Szloch. Charczący na przemian rozrywany kaszlem i potwornym jękiem boleści.
-Nath... ja cię kocham, przepraszam.
-Powiedz mi tylko jedno, bo nie rozumiem... dlaczego?
-Nie jestem dobry w twoich gierkach, ale za wszelką cenę chciałem ci udowodnić, że jednak jestem – odparł przylegając do mnie ciaśniej. Pogładziłem go po zimnej dłoni, na co on natychmiast zareagował i wtulił się mocniej w moje plecy.
-Za wszelką cenę... - powtórzyłem za nim z tą różnicą, że bardzo oschle z nieczułym, wyregulowanym do granic możliwości pogłosem. Nagły ryk płaczu uderzył we mnie kolejną falą wyrzutów sumienia, że go dręczę, że każę mu cierpieć, że moje słowa są trucizną wyniszczającą go od środka, że w dalszym ciągu nie usłyszał "wybaczam ci". Nawałnica zmysłów szalała w środku mnie i nie wiedząc już do końca co robię, odwróciłem się i brutalnie przygwoździłem go do łoża. Usiadłem na jego biodrach i pochyliłem się z zamiarem złożenia pocałunku na jego wargach, ale on odwrócił głowę dając mi do zrozumienia żebym tego nie robił.
-Zarazisz się, Nath, proszę – szepnął tłumiąc w sobie kaszel. Mimo to wymusiłem pocałunek. Gwałtownie, ale jednocześnie delikatnie. Nie chciałem go męczyć. W innej sytuacji na pewno bym go wziął choćby wbrew jego woli.
-Wybaczam ci – powiedziałem schodząc z niego.
-Nath, zależy mi na tobie najbardziej na świecie – odparł i znów przytulił się do mnie. Pogładziłem go po włosach i odgarnąwszy czarne pasma dotknąłem gorącego czoła.
-Odpoczywaj – powiedziałem nakrywając go wszystkimi kocami naraz.
-Nie zostawiaj mnie – poprosił łamiącym się głosem.
-Zapewniam, że jeszcze będziesz o to błagać. Kara będzie adekwatna do winy, ale jeszcze nie teraz. Mam swoją godność i z zasady nie kopię leżącego.
Ujrzałem błysk strachu i zrezygnowania w jego oczach i na jego obliczu.
Spokojnie, Kio, ja poczekam... - pomyślałem.
Jeżeli tyłek boli go jeszcze po wczorajszym, to po kolejnym nie będzie mógł usiąść przez bardzo długi okres czasu – tak sobie wtedy powiedziałem. Wybaczyłem mu. Kocham go. Ale zranił mnie bardzo okrutnie i nie odpuszczę mu tego co sobie zaplanowałem.
***
Opiekowałem się nim każdego dnia choroby. Czytałem dawkowania leków, parzyłem herbatę, myłem go, a nawet nauczyłem się gotować rosół. Czuł się coraz lepiej, powoli wracały mu siły, a na jego twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Biedny i naiwny Kio pewnie pomyślał, że zapomniałem. Nic bardziej mylnego.
Choćbym opisał to bardzo szczegółowo i podał Wam nawet kolor mojego paska od spodni, nigdy nie wyobrazicie sobie dokładnie jak to wszystko wyglądało. Ale spróbuję.

Otóż pewnego zimowego poranka Kio obudził się wielce zaskoczony i zdezorientowany, gdyż jak sam zauważył jest zupełnie nagi i ma unieruchomione nadgarstki. Co prawda przywyknął już do tego typu zachowań z mojej strony, ale nigdy nie wiedział kiedy może się ich spodziewać. Niby repertuar ten sam, a jednak okazuje się być zupełnie inny.
Tym razem wcale się nie spodziewał.
Przynajmniej nie w takim momencie. Jestem pewien, iż myślał, że zapomniałem. A ja oczywiście pozwoliłem mu trwać w tym błędnym przekonaniu przez cały ten czas i słowem nie wspomniałem o tym, że przyjdzie dzień w którym wezmę to co sobie obiecałem.
-Niech to szlag trafi! - warknął i szarpnął się. Bez skutku rzecz jasna.
-Kochanie, załatwiłem ci jeszcze jeden tydzień zwolnienia lekarskiego – zakomunikowałem mu wchodząc w szlafroku do sypialni. -Lekarz powiedział, że lepiej by było, gdybyś jeszcze poleżał w łóżku, a ja solennie obiecałem, że tak właśnie zrobisz.
-Podły... Ja już się dobrze czuję mogę iść do pracy choćby teraz! - poruszył rękoma.
-Ja? Podły? Skarbeńku mój najdroższy, ja się o ciebie po prostu troszczę – wyszczerzyłem zęby w perfidnym uśmiechu i skrzyżowałem ręce na piersi. -Poza tym obiecałem lekarzowi, że nie ruszysz się z łóżka na krok, co najwyżej do ubikacji, a to – dotknąłem jego spętanych przegubów. -Ma mi pomóc w dotrzymaniu słowa.
Z jego ust wydobyło się westchnięcie rezygnacji.
-A do tego po tym co dla ciebie zaplanowałem nie mógłbyś nawet usiąść przy swoim biurku. Co dopiero wysiedzieć tam siedem długich godzin – zdjąłem z siebie szlafrok i powiesiłem go na klamce.
-Nath... błagaaaaam cię, nie rób mi tego – poprosił żałośnie, jakby właśnie szedł na stracenie.
-Ależ skarbie, nie będzie wcale aż tak źle – usiadłem przy nim gładząc jego udo od wewnętrznej strony. W reakcji na ten dotyk jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz dający już namiastkę tej niepohamowanej rozkoszy.
-Naaaaaath... - jęknął.
Uciszyłem go krótkim pocałunkiem.
-Nie oddam ci się – wyszeptał z zaciętością gdy odsunąłem się od niego.
-Wiem – pogładziłem jego policzek wierzchem dłoni.
-Sam sobie weźmiesz, prawda?
W odpowiedzi uśmiechnąłem się czule do niego.
I tu w zasadzie mógłby nastąpić koniec mojej opowieści. Tak, wiem, kawał niedobrego ordynusa ze mnie, poskąpiłem sadystycznego erotyka.
Chciałem przybliżyć Wam postać Kio, osoby która dla mnie jest całym światem, najważniejszą częścią mojego życia, ale jednocześnie pragnąłem ukazać kawałek siebie, nieco rozwiać mgłę wiszącą nad moim temperamentem.

Wielu mogłoby się spodziewać, że po numerze, który wywinął mi mój kochanek, mógłbym ot tak sobie wyrzucić go za próg i znaleźć dla siebie prywatną dziwkę skoro tak bardzo chce mi się seksu.
Tymczasem powiem, że wbrew pozorom to nie była ostatnia rebelia jaką wzniecił w naszym związku Kio. Mój udręczyciel, mój buntownik, mój kochanek-hipokryta. Nie to jednak jest ważne, bo skłonny byłbym wybaczać mu w nieskończoność i jeszcze dłużej.
Były ucieczki z domu, był wyłączony telefon w pracy, ale nie zdarzyło się już nigdy nic takiego jak sytuacja, którą przytoczyłem. Były drobne sprzeczki i wymuszenia, miały też miejsce szantaże i kłótnie.
Mimo to kocham go nadal i zawsze będę go kochać. Ze wzajemnością.
...ale żeby nie było, romantyzm nie jest naszą mocną stroną.

A jeżeli chodzi o tego erotyka... dzielę się nim z wielkim bólem.
Kio jak zwykle się opierał, ale pragnął jednocześnie tej intymnej bliskości. To hipokryta. On nigdy nie powie wprost "zerżnij mnie tu i teraz", choćby rzeczywiście tego chciał.

Spoglądał na mnie ukrywając żal pod maską cierpienia, pod urażoną godnością. Upokorzyłem go do granic możliwości.
W końcu wypełniłem obietnicę złożoną samemu sobie w tak bezmyślny sposób.
Zgwałciłem go bez żadnych skrupułów. Mógłbym powiedzieć, że wręcz życzył sobie tego, gdyby tylko on potwierdził te słowa. Nigdy tego nie zrobi.

Żądałem, żeby patrzył mi bezpośrednio w oczy. Chciałem dostrzec upokorzenie wymalowane na jego twarzy. Nie zauważyłem jednak nawet cienia wstydu w błękicie jego tęczówek, choć patrzył wprost na mnie. Biła od niego chęć walki pomimo tego, że już ją przegrał i znajdował się na straconej pozycji.
Wszedłem w niego gwałtownie, aby dotkliwie odczuł ten ból, który ja odczułem. Grymas cierpienia wpełzł na jego oblicze gdy poruszałem się w nim bezlitośnie szybko. Gdy zatrzymywał łzy boleści pod kurczowo zaciśniętymi powiekami i gdy uparcie hamował pchający się do gardła krzyk, a cierpienie którym go wypełniałem rozrywało jego ciało - coś we mnie pękło.
Co ja do kurwy nędzy robię?
Ale nie umiałem zabić w sobie tego żalu, który uzurpował sobie miejsce w moim sercu. Zacząłem kochać tą nienawiść, którą wówczas poczułem do Kio. I oto teraz miałem przed sobą jej plony. Chęć dokonania słusznej wendety, samosądu i zadania ciosu bezpośrednio w duszę poprzez ciało.
Jednocześnie wzbierało we mnie okropne obrzydzenie. Do samego siebie. Zemsta, słodka zemsta, słodka jak gorczyca.
Nie błagał, nie prosił o nic.
Chyba tylko czekał aż zakończę swój lincz.
On jedynie znosił tą okrutną egzekucję z płaczem w oczach i dumą w myślach. Na jego sercu rwałem ranę równie głęboką co on wyrył na moim.
Tylko, że... znosiłem udrękę podwójnie i to zupełnie niepotrzebnie. Dałem sobie powtórkę z rozrywki ryjąc kolejną ranę na duszy.
Do tego właśnie prowadziła moja zemsta.
Jednakże i ta świadomość nie wypaliła pasji, która we mnie siedziała.
Jego ciało drżało pode mną z boleści i upokorzenia. I już nie umiałem patrzeć z zacięciem w jego tęczówki skryte za szklistymi łzami. Poczerwieniał na twarzy z gorąca, które wdzierało się w niego wraz z gniewem. Czułem oczywisty dowód jego podniecenia, choć ono nie było owocem miłości. Oddychał ciężko, walczył o każdy haust powietrza.
W końcu dał upust swej rozkoszy. Tak brutalnie wymuszonej...

Zaczął cicho łkać, byle tylko nie krzyczeć. Przekroczone raz granice ekstazy były źródłem niesamowitego cierpienia. Uniosłem wyżej jego biodra raz po raz wdzierając się w niego bezceremonialnie. Każdemu mojemu ruchowi towarzyszył przeraźliwy jęk bólu. Z jego gardła dobiegało przygnębiające skowyczenie zduszane przeze mnie bestialskimi pocałunkami.
Kilkoma silnymi pchnięciami doszedłem do spełnienia w jego wnętrzu.
Potem z oprawcy stałem się ofiarą własnego sumienia.
Wyszedłem z niego i opadłem tuż obok. Ukryłem twarz w naszej satynowej pościeli bojąc się spojrzeć ku niemu. Natłok myśli wpłynął jednym strumieniem w mój umysł uświadamiając mi, jakim skończonym skurwysynem jestem, że śmiałem w taki sposób potraktować najbliższego mi człowieka. Bez krztyny uczucia, jak przedmiot, którego siłą rzeczy nie da się kochać.
Instynktownie wbiłem paznokcie w skórę na wierzchu swej drugiej dłoni. Zacisnąłem powieki nie dając ujścia cisnącym się do oczu łzom.
Jezu, jak boli... - myślałem, gdy coraz mocniej orałem swą rękę paznokciami. Nie wiem co chciałem poprzez to uzyskać. Ta nikła namiastka bólu, którym potraktowałem Kio nie mogła mnie przecież aż tak dotkliwie zranić. A chyba jednak tego właśnie chciałem – zranić siebie.

Poczułem dłoń delikatnie wplatającą się w moje włosy.
Jak to...?
Poderwałem się i popatrzyłem przez ramię. Pasek od moich spodni (był ciemnozielony, wspominałem już?) bezwładnie wisiał na barierce łóżka. Zaraz potem natknąłem się na zeszklone łzami bólu oczy i smutny uśmiech.
-Zemsta rozkoszą bogów – odezwał się Kio. W jego głosie brzmiało zmęczenie. Kruczoczarne włosy w nieładzie układały się na wszystkie strony. Łzy wyschły zdobiąc jego twarz przezroczystymi smugami. W dalszym ciągu drżał. Pomiędzy ciszą jaka nastała między nami słyszałem przyspieszony rytm bicia jego serca. Ręka, która gładziła skórę mojej głowy poruszana była ledwo wyczuwalnymi drgawkami.
-Tym razem nie dałeś mi pożyć, kochanie... - szepnął, a następnie jęknął przeciągle. -Boli mnie wszystko, a zwłaszcza tyłek. Tyran – dodał z wesołym przekąsem.
-Jak się uwolniłeś? - zadałem zupełnie wyrwane z kontekstu pytanie.
-Przewidywalny jesteś, wiesz?
-Przecież niczego się nie spodziewałeś.
-No, nie. Ale fakt faktem – przywykłem do twojej nieprzewidywalności.
Usiadłem rozmasowując skronie. Pękała mi głowa. To chyba przez nazbyt gwałtowne ruchy.
-Migrena? - zapytał Kio wiedząc, że od zawsze dręczyły mnie potworne migreny. Mruknąłem w odpowiedzi na potwierdzenie.
-Powiesz mi w końcu jak się uwolniłeś? - spytałem poważnie się nad tym zastanawiając. Już ja zadbałem o to, żeby nie dał rady moim więzom. Niestety, widocznie nie tym razem.
-Tak samo jak ty mnie zawsze uwalniałeś – odparł z kpiącym uśmieszkiem. No cóż, rzeczywiście wbrew pozorom nie było to trudne. Wystarczyło odpowiednio mocno pociągnąć z jednej strony. Nawet wieczny węzeł ma jakiś słaby punkt.
-Wiesz Nath, twoje węzły są podobne do ciebie.
-Co masz na myśli?
-Trudno się z nich wyrwać, ale łatwo je rozsupłać.
-Co masz na myśli? - powtórzyłem pytanie, choć dokładnie wiedziałem co chce poprzez to powiedzieć.
-Na co ci moja definicja twojej osobowości?
-Na następny raz.
-Następnym razem będzie mnie boleć głowa – odpowiedział ze śmiechem.
-Żeby tylko głowa... - dorzuciłem chwytając go w ramiona. Wydał mi się potwornie lekki. Objąłem go mocno wdychając zapach jego ciała. Ułożyłem głowę na jego ramieniu dotykając wargami rozgrzanej skóry. Czułem przy piersi dudnienie jego serca, a na szyi ciepłe podmuchy nierytmicznego oddechu.
-I bez miłości cię kocham – szepnął sadowiąc mi się na kolanach.
-Jak można kochać bez miłości?
-Zadajesz za trudne pytania.
-Jak można nie znać odpowiedzi na pytanie o podmiot własnego stwierdzenia?
-Naaaath, daj mi spokój z takimi pytaniami w tej chwili, błagam. Nie znam odpowiedzi, mówię co czuję, a uczuć się nie definiuje.
-Ja definiuję.
-To przestań to robić.
-Kiedy ja chcę wiedzieć.
-Zachowujesz się jak rozwydrzony bachor – oderwał się ode mnie patrząc mi w oczy z obrażoną miną. Uwielbiam się z nim przekomarzać.
-Tylko dlatego, że chcę wiedzieć na czym stoję?
-Czasami odnoszę wrażenie, że urodziłeś się dzisiaj, bo wszystko chcesz już teraz wiedzieć. Jak dziecko. Jakbyś nie mógł poczekać na odpowiedzi.
-Poczekam. Ale pytać będę nadal.
Westchnął z rezygnacją i znów się do mnie przytulił.

Pewnie pomyślisz, że nasza rozmowa była durna i bezsensowna. Poniekąd to prawda. O dziwo, znam na pamięć każde wypowiedziane wówczas słowo. On jest moim udręczycielem. Chcę znać odpowiedzi, a on mi ich nie udziela. A ja czuję, że najbardziej na świecie pragnę je znać.
Nienawidzę swojej ciekawości. Aluzyjność jest męcząca. Najdziwniejsze jest to, że sam posługuję się metaforami. Inaczej chyba nie umiem, bo w moim odczuciu przysłowiowe mówienie wprost jest prostackie i bez polotu. Aluzyjność ma jednak coś pociągającego i twórczego, ale niestety – wymaga otwartego myślenia. Męcząca to czynność.
-Zmęczyłeś mnie – odezwał się Kio.
-Taki był mój cel. Dalej chcesz iść do pracy?
-Nie kpij sobie ze mnie. Nigdzie nie idę przez najbliższy tydzień.
-Czyli jednak słusznie załatwiłem ci zwolnienie lekarskie?
-... jeszcze takie kretyńskie pytania zadajesz.
A przecież słusznie załatwiłem mu zwolnienie. Nie mógł ruszyć się z łóżka przez tydzień i nawet idąc do ubikacji jęczał jakby go biczowali.
Tym oto sposobem załatwiłem sobie gratisowy etat gospodyni domowej. Śniadania, obiady i kolacje do łóżka, przygotowywanie relaksujących kąpieli na zbolałe mięśnie, gotowanie rosołku (bo tylko tyle umiem przyrządzić za pomocą kuchenki gazowej), że o totalnej abstynencji seksualnej nie wspomnę (najcięższa pokuta za zadany gwałt). Przecież obiecałem, że go nigdy nie skrzywdzę. Bach, złożonego słowa dotrzymać trzeba.
***
-Nath, zrób mi kawę. Mocną, parzoną, espresso najlepiej – z sypialni rozległ się zaspany głos poprzedzony potężnym ziewnięciem.
-Rusz leniwy tyłek i sam sobie zrób!
-Boli mnie. Przez ciebie – ostatnie dwa słowa zaakcentował bardzo wyraźnie.
-Nie jestem twoją służką!
-...może być też Latte macchiato – odkrzyknął.
Cholerna, męska szlachcianka – pomyślałem.
Obiecałem też kiedyś, że nigdy więcej nie podam mu kawy.

Zaparzyłem mu to pieprzone espresso.


                           
                                                 THE END 
*********************

wszystkiego najlepszego dla wszystkich dziewczyn:D:))
pozdrawiam:**


                                     Junjou Romantica...Kcham to anime