środa, 23 marca 2011

Child of night

 Ta notka jest dedykowana Czarnuli55, przynajmniej wiem ze ktos czyta mojego bloga:)

pozdrawaim i zapraszam do czytanie...:D 
 **************
Otworzyłem oko, było wciąż ciemno. Tej nocy nie mogłem zasnąć a gdy już mi się udawało, to po chwili się budziłem. Czułem niepokój cały wieczór. Jednak nie wiem dlaczego czułem się pobudzony zarazem. Miałem na sobie t-shirt i krótkie spodenki w granatowym kolorze, sięgające najwyżej do kolan. Było lato, ta noc była wyjątkowo gorąca, jednak teraz poczułem chwilowy chłód, tylko przez chwile później znów przeraźliwą gorączkę. Moje oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, właściwie półmroku. Teraz gdy się przyjrzałem zegar na ścianie wskazywał trzecią piętnaście. Dziwne. Jednak nie wiem która jest godzina gdyż wskazówki stanęły w miejscu. Pewnie bateryjka się wyczerpała. Tak to musiał być powód. Latarnie uliczne oświetlały okno, leżałem na łóżku odkryty, patrzyłem na okno tak ładnie oświetlone. Co? Spojrzałem na okno jeszcze raz. Stal w nim mężczyzna. Niemożliwe. Był taki piękny, nie mogłem nawet myśleć o tym skąd tam się wziął, czy kto to. Te pytania nie miały znaczenia. Nie mogłem się ruszyć z podniecenia zrobiło mi się goręcej, a strach był jak ekstaza. Był piękny. Młody , nie więcej niż ćwierć wieku, włosy sięgały mu do ramion. Kruczoczarne, gęste niczym u owłosionej bestii. Rysy twarzy delikatne, mile ale zimne. Spojrzenie jego czarnych oczu przeszywało na wylot nawet najodważniejszych. Ubrany w płaszcz, długi do kostek tez czarny. Buty zwykle ale schludne. Nachylił się żeby przejść przez okno, zeskoczył z parapetu i podszedł bliżej. Ani na chwile nie oderwał ode mnie wzroku, ja od niego również. Usiadł na łóżku. Zdjął buty. Chyba nie miał wątpliwości po co przyszedł. Zdjął płaszcz i rzucił go w róg pokoju gdzie stal fotel. Posunął się bliżej, chwycił moje odkryte udo, zbliżył swą twarz do mojej. Wyciągnął język i oblizał moje suche wargi kilkukrotnie. Potem pocałował mnie tak namiętnie, tak przeszywająco. Pocałunek trwał dość długo, ale na tym się nie skończyło. Całował mnie później kilka razy w usta, potem całował szyje.
Zacząłem rozpinać mu koszule. Guziczek po guziczku, miał takie piękne ciało. Umięśnione nie bardzo, trochę chude i białe, ale takie delikatne w dotyku i pociągające. Dotykałem jego skóry i masowałem jego piersi. Nie mogłem przestać. On nawet na chwile nie oderwał wzroku od moich zielonych oczu. Tylko jak całował mnie w usta zamykał oczka. Zdjąłem mu spodnie. Miał na sobie czarne slipy. Tak dokładnie odciskały kontury jego genitaliów. To było takie podniecające. Chwyciłem jego pośladki, takie mięciutkie, przesunąłem rękami po jego plecach, poczułem chłód jego ciała. Był odmiana od gorącej nocy. Ściągnął mi koszulkę i całował piersi i brzuszek. Ściągnął mi spodenki. Masował uda, przesuwając rękoma aż do piersi. Ściągnął swoje slipki, i oboje byliśmy całkiem nadzy. Pocałował moje udo, całował je i lizał aż poczułem ukłucie. Po chwili podniósł moja głowę do swojej lewej piersi, przesunął paznokciem pod sutkiem. Cienka smużka krwi zaczęła cieknąc, przysunął moje usta do jego rany a ja nie mogąc się powstrzymać piłem. Całował mnie potem po brzuchu, zniżył głowę do okolic łona. Całował, lizał...
Gdy było po wszystkim zasnąłem w jego ramionach, przytulony do jego nagiego ciała, czułem się bardzo bezpiecznie. Nie wiem ile minęło czasu. Otworzyłem znów oko, całkowity mrok. Brak światła. Chce podnieść rękę, nie mogę jakaś ściana. Ściany z wszystkich stron. Chce krzyknąć ale nie mogę. Jestem słaby. Zbyt słaby. Zasnąłem.

* * *

Usłyszałem zgrzyt. Delikatny promień światła wdarł się przez uchylające się wieko. Wieko otwarło się całkowicie. Zobaczyłem pochylającego się nade mną mężczyznę. Była to znana mi postać. Ten sam osobnik, który wdarł się przez moje okno. Nie czułem strachu jednak jakby mały niepokój. Przybliżyłem swe usta do jego ust, ale to on pierwszy zareagował pocałunkiem. Pocałował mnie równie namiętnie jak za pierwszym razem. Byłem bardzo słaby, a on to czuł. Wziął mnie na ręce, wyjął z pudła które okazało się być trumna. Stała ona w rogu dużego pomieszczenia, pierwsze wrażenie okazało się trafne, zamczysko. W komnacie były dwa duże okna, bez firan czy zasłon. Ściany nie pomalowane, na jednej z nich wisiał obraz mojego obecnego kochanka. Był na nim nie młodszy, ale sam obraz sprawiał wrażenie bardzo starego. Cale pomieszczenie oświetlone było blaskiem świec. Zaraz obok trumny, w której ja spałem stała jeszcze jedna. Cala zakurzona i pewnie nieużywana od lat. Zaniósł mnie na rękach na jakieś niższe piętro, byle jednak tak zmęczony ze leżąc w jego ramionach miałem zamknięte oczy. Zatrzymał się. Otworzyłem oczy. Tym razem to co zobaczyłem bardziej mnie zdziwiło. Odrobinę mniejsza komnata od poprzedniej ale bardzo przytulna. Bez okien z jednym obrazem na ścianie. Bardzo podobnym do poprzedniego, trochę jednak lepiej zakonserwowanym. Na końcu komnaty, dokładnie w takiej samej odległości od ścian stało piękne duże loże z baldachimem. Na podłodze leżał ogromny bardzo puszysty dywan, wyszyty był na jego środku duży wizerunek młodzieńca z kielichem ze złota, a na brzegach jakieś mniejsze obrazki. Nie miałem ochoty ani siły się im przyglądać. Położył mnie na łóżku, a ja znów zasnąłem. Gdy się obudziłem, nic na sobie nie miałem, nadal leżałem w tym pięknym i wygodnym łożu. Miało zasłonięte zasłonki, ale trochę było widać, leżałem przykryty aksamitnym materiałem, bardzo przyjemnym w dotyku. Nagle zasłonka się uchyliła i pojawił się on. Miał na sobie aksamitny szlafrok, spięty aksamitna szarfa. Usiadł na łóżku obok mnie i podał mi zloty kielich. Przyjąłem go i zacząłem pić, on rozpiął pozostałe zasłonki łóżka i zrobiło się dużo jaśniej. Jedyne oświetlenie stanowiły świece. Mnóstwo rożnych świec, rożnych rozmiarów i kolorów, w rożnych świecznikach. Jak w sklepie ze świecami. Substancja którą piłem była bardzo smaczna. Gęsta lepka ciecz, która przepływała przez gardło z uczuciem bardzo kojącym. Gdy skończyłem pić zabrał mi kielich i napełnił go ponownie. Poczułem się pobudzony po tym napoju, podszedł do stolika na którym stała duża butelka, podobna do butelek win, patrzyłem na jego jędrne pośladki. Podał mi kielich a ja zacząłem pić. Patrzył na mnie tak jak poprzednio, zafascynowany i podniecony. Gdy skończyłem pić odstawił kielich i pocałował mnie. Chciałem posunąć się dalej ale on mi przerwał i powiedział takim męskim głosem, pełnym namiętności. Powiedział mi, że ma na imię Marcel a ja nie musze nic mówić, bo od dawna mnie obserwował i wszystko o mnie wie. Nawet się na tym nie skupiłem i patrzyłem na niego gdy mówił, z wyrazem głodu. Byłem bardzo głodny a napój który mi podał sprawił, ze nie mogłem się opanować. Patrzyłem w te jego czarne oczy i gdy skończył mówić rzuciłem się na jego usta. Całowaliśmy się długo i namiętnie obejmując się przy tym. Zdjąłem mu skąpa odzież i przytuliłem się. Czułem jego ciało, jego delikatna skóra ocierała się o moja. Nie mogłem już znieść podniecenia. Całowałem go powoli i namiętnie po szyi, po piersi, po brzuszku. Chciałem posunąć się niżej ale on przejął inicjatywę. Przewrócił mnie na łóżko, rękoma trzymał moje dłonie nad mą głową. Przytrzymywał mnie swoim ciężarem. Siedział na mnie, przy czym ocierał się swym kroczem o moje. Całował mnie w szyje, lizał po piersiach. Gdy było po wszystkim położyliśmy się obok siebie. Przycisnął mnie mocno do siebie, najciaśniej jak mógł. Aksamitna płachta sama nas okryła. Zasnąłem, czując jego ciało jak by było moim. Jakbyśmy stali się jednością.


***

Obudziły mnie ciche szepty, nie były głośne jednak słyszałem każde słowo. Rozmawiały trzy osoby, Marcel ,jakiś starszy mężczyzna oraz młoda kobieta. Mężczyzna wyglądał staro i mało ludzko. Twarz miał jak obdarta ze skóry, długie spiczaste uszy, wyglądał jak brzydsza wersja nietoperza, czułem do niego jednak dziwny respekt. Emanowała z niego tajemnicza duża moc. Ubrany w czarna długa szatę ciągnąca się po dywanie. Długie rękawy odsłaniały tylko ręce, pomarszczone i z długimi pazurami jak u dzikiej bestii. Kobieta robiła wrażenie jak sopel lodu, zimna okrutna i bezlitosna. Czarne włosy, sięgające za uszy, ostre rysy twarzy. Ubrana w skórzane spodnie, również czarne oraz białą bluzeczkę odkrywająca brzuch. Nietoperek spojrzał na mnie i powiedział:
- Widzę, ze już się obudziłeś ubierz się i przyjdź na śniadanie poznasz innych mieszkańców naszego dworu. -gdy skończył mówić poszedł w kierunku schodów, a za nim jego "koleżanka".
Marcel dal mi ubranie i kazał się pośpieszyć, gdyż mistrz (tak nazywał nietoperka) nie lubił czekać. Czułem się zadziwiająco pewny siebie. Bez wątpliwości czy rozterek, jak bym był królem świata, mogącym robić wszystko na co ma ochotę. Ubrałem się w szatę podobna do tej jak miął na sobie mistrz, długa, na mnie jeszcze dłuższa, byłem od niego niższy. Marcel wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Dziwnie się szło w tej szacie, czułem się lubieżnie, bez bielizny w cienkiej warstwie materiału. Szliśmy dość szybko i nie miąłem czasu się rozejrzeć po zadziwiających komnatach zamku, widziałem tyko korytarze, na ich podłodze był dywan czerwony z wzorami rożnych zwierząt, roślin, a czasem smoków i demonów. Doszliśmy do komnaty jadalnej. Marcel otworzył szeroko drzwi a ja wszedłem, idąc prosto do stołu dość dużego widziałem tylko rożne spojrzenia osobników. Stół był duży na jakieś 30 osób. Komnata była jeszcze większa, z 10 razy taka jak stół. Przy stole siedziało 12 osób, w tym mistrz. Siedział sam na końcu komnaty trzymał w ręce kielich. Mistrz podszedł i przedstawił mnie wszystkim zgromadzonym. Tylko trzech przystojnych niczym Marcel mężczyzn wstało i przedstawiło się. Pierwszy z nich był przystojnym umięśnionym niczym gladiator szatynem. Jego ciepły wyraz twarzy był ogromną odmianą w tym ponurym miejscu. Przedstawił się szarmancko i spojrzał na mnie uwodzicielsko swymi dużymi czarnymi niczym atramentowo ciemna noc oczyma. Z twarzy Marcel'a wyczytałem jak z otwartej księgi, czystą zazdrość. Nawet mi to pochlebiło jednak sam wiedziałem, iż muszę uważać na Varmon'a. Następny był Neron, chyba kochanek samego mistrza nie był zachwycony moją obecnością. Jednak ze względu na swego partnera starał się udawać miłego. Ostatni był Jorsen, nie był konkurencją dla męskiego i niezwykle uwodzicielskiego Marcel'a ale był kandydatem na dobrego przyjaciela. Słodki blondynek, mojego wzrostu, równie chudy. Nawet się do mnie uśmiechnął. Reszta tych osobników jak później dowiedziałem się od mistrza kim byli. Kobieta którą widziałem wcześniej Kamilla, oraz jej trzy podopieczne Lisanda, Androna oraz Eufinia. Każda młoda i co najmniej tak ładna by wygrać konkurs piękności. Pozostali mężczyźni tak zajęci sobą, że nie zwrócili na mnie większej uwagi. Posiłek stał na stole, były to karafki z tą samą cieczą co wcześniej. Mistrz zmusił mnie do siedzenia wręcz na nim i picia z jego kielicha, był to zaszczyt którego można pozazdrościć jednak w nowym towarzystwie nie zbyt mi się to uśmiechało. Szczególnie Marcel nie był zachwycony tym faktem. W czasie posiłki nietoperek nie omieszkał trochę mnie poobmacywać, na szczęście nie posunął się zbyt daleko. Bałem się jednak, wiedziałem że wkrótce zechce mnie posiąść, będący u władzy raczej długo nie poczeka. Po posiłku Marcel i ja poszliśmy do naszej komnaty, w czasie tej krótkiej podróży udało mi się dowiedzieć, iż nikt oprócz Nerona, kochanka mistrza nie pij jeszcze z kielicha mistrza. Dowiedziałem się jeszcze, że wszyscy mieszkają w podziemnych komnatach, ta mistrza znajduje się najgłębiej. W komnacie Marcel zaczął zamykać drzwi, nagle drzwi stanęły w miejscu. Mistrz i dwóch innych wampirów przytrzymało drzwi. Ja leżałem na łóżku, czekałem na Marcel'a, pomocnicy wyprowadzili Marcela, a mistrz zamknął drzwi. Podszedł do łóżka i patrzył na mnie paraliżując moje ruchy, nie było sensu się opierać, on nie przyjął by odmowy. Nagle spostrzegłem iż jego twarz się zmienia. Nabiera ładnych kształtów, uszy się zmniejszyły, wyrosły mu włosy krótkie ale zawsze. Po chwili był najpiękniejszym z obecnych mieszkańców zamku. Nieskazitelna uroda, stał się pociągający. Nie było to jednak wszystko czułem, że obraz jego wcześniejszego wyglądu całkowicie zatarł mi się w pamięci. Zbliżył się do mnie i pocałował delikatnie wsuwając swój język do mych ust. Zanurzył rękę w moich włosach. Drugą wsunął pod szatę i delikatnie masował swoją zimną ręką moją gołą skórę. Dostałem aż dreszczy. Lizał moja twarz, następnie szyję, zaczął szukać czułego punktu. Zdarł ze mnie szatę i sam zdjął swoja. Gdy miał już dość zabawy wszedł we mnie. Gdy skończył pocałował mnie w usta, ubrał się i wyszedł. Prawie w tej samej chwili Marcel zjawił się w komnacie. Ja leżałem nieruchomo na łóżku, a z mych oczu spływały łzy. Czułem się jak ulicznica. Zgwałcony, przez potwora. Nienawidziłem go i chciałem za wszelką cenę się zemścić. Tego dnia wydał na siebie wyrok. Marcel podbiegł do mnie i wziął w ramiona, płakał razem ze mną. Wiedziałem, że mnie kocha. Głaskał mnie po głowie. Zasnąłem tak w jego objęciach. Moją ostatnią myśl przepełniała chęć zemsty.

* * *

Obudziłem się wypoczęty, lecz nadal w złym nastroju. Chęć zemsty przesycała moje myśli. Marcel jeszcze spał. Wstałem z łóżka i zajrzałem do jedynej szafy w całym pokoju. Były tam ubrania, bardzo różne. Założyłem białą koszule, spodnie i marynarkę. Buty zabrałem jakieś najlepiej pasujące. Dużo lepiej czułem się w takim ubraniu niż w skąpej szacie. Korzystając z okazji braku nadzoru wyszedłem z komnaty. Poszedłem znanym korytarzem do części mi nieznanej. Wszystkie pokoje były zamknięte, nie otwierałem ich z obawy, iż mogę spotkać mistrza. Na samą myśl o nim miałem ochotę uciekać. Większość miejsc które spotkałem wyglądała podobnie. Dostrzegłem schody w końcu jednego z korytarzy. Całkowita ciemność nie robiła mi różnicy. Schodziłem owalnymi schodami czując coraz większą wilgoć oraz zapach śmierci. Dotarłem na sam dół. Napotkałem drzwi, nacisnąłem delikatnie na klamkę. Zanim je otworzyłem usłyszałem cichy głoś:
- Nie rób tego jeśli chcesz tu przetrwać. Mistrz cię zabije jeśli tam zajrzysz.-
Głos należał do Jorsen'a, miłego blondynka, którego zdążyłem już wcześniej poznać. Słyszałem obawę w jego głosie nie tylko o mnie ale i o niego samego.:
- Nie wolno tu nikomu przebywać, te lochy należą do mistrza. Słyszałem co ci zrobił wszyscy już wiedzą, jednak jeśli dasz to po sobie poznać on cię zniszczy. Mnie też tak kiedyś skrzywdził, ale zdążyłem zapomnieć. Choć ze mną coś ci pokażę. - wziął mnie za rękę i poprowadził do góry.
Nie opierałem się, czułem że miał dobre intencje. Zaprowadził mnie do swej komnaty, była bardzo daleko. Szliśmy do niej jakieś 10 minut. To co w niej zobaczyłem po prostu zaparło dech w piersi. Piękno tego miejsca było czymś niezwykłym. Na ścianach były malowidła przedstawiające niebo i góry oraz wschód słońca miedzi zalesionymi dwoma najwyższymi szczytami. Podłoga była okryta puszystym białym dywanem. Na środku komnaty stał stolik, bardzo niski, taki że trzeba było siedzieć na dywanie żeby z niego korzystać. W komnacie stały cztery szafy, każda w jednym rogu, były bardzo stare i w brązowym kolorze.
Pomiędzy szafami z lewej strony stało łoże z baldachimem. Jego czerwony kolor cudownie pasował do reszty wystroju. Po bokach każdej szafy były pochodnie, umieszczone tak by nic nie zniszczyć a za razem dać dużo światła. Jorsen ponownie się odezwał:
- Przyrzeknij, że to co ci zaraz pokażę zostanie na wieki między nami.
- Przyrzekam.
- Zatem chodźmy.
Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do jednej z szaf. Podniósł ręce i klasnął dwa razy. Po tym ruchem ręki zgasił pochodnię i obrócił ją o 180 stopni. Nagle ściana się otworzyła i ukazała inną komnatę. Nie było tam już tak ładnie. Czerwona cegła stanowiła o kolorze ścian. Wszędzie było mnóstwo świec. Jorsen pstryknął palcami i świece zaczęły się zapalać jedna po drugiej. Piękne widowisko. Jedna ze ścian była biblioteką, inne stały puste. Na samym środku pomieszczenia był kocioł. Duży zawieszony na specjalnym statywie. Ognisko samo się pod nim rozpaliło. Jorsen podszedł do biblioteki i wyjął jedna z ksiąg. Po czym podszedł włożył mi ja do rąk i powiedział :
- Z tej księgi dowiesz się wszystkich podstaw magii, jako dziecię nocy masz ja my dar. Będę cię uczyć, mistrz niedługo sam zapragnie to zlecić swojej ulubienicy. Kamilla wiele cię nie nauczy bo stanowisz jej konkurencję, dotąd to ona była najlepsza. Zbierałem te książki w tajemnicy wiec teraz tylko my dwoje wiemy o istnieniu tego miejsca. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Jesteś naszą nadzieją, więcej nie wolno mi powiedzieć. Schowaj książkę i idź. Marcel już cię szuka, czytaj jak on zaśnie, dla niego lepiej żeby o tym nie wiedział.
- Dziękuje. - powiedziałem tylko tyle i pocałowałem go w policzek, a on się zarumienił. Wybiegłem z pomieszczenia, chowając książkę pod ubranie.
Marcel faktycznie mnie szukał. Spotkałem go w połowie drogi do Jorsen'a. Powiedziałem mu, że byłem zwiedzić zamek. Na tym się skończyło, gdyż uwierzył. Spojrzał na mnie smutną miną i powiedział :
- Mistrz oczekuje cię za dwie godziny na kolacji. - przytulił mnie mocniej ramieniem mówiąc to, po czym dodał :
- Przykro mi ale nie masz wyboru, on nie przyjmuje odmowy. Wiem, że go nienawidzisz ale jak on to wyczuje to cię znów skrzywdzi. On czyta w myślach lecz tyko w teraźniejszych, nie myśl a da ci spokój.
Uścisnął mnie i pocałował. Cały czas bałem się ze zauważy księgę. Dotarliśmy do pokoju a Marcel zaproponował mi kąpiel. Wiedział, że potrzebuję teraz samotności. Zaprowadził mnie do jednej z zamkniętych komnat, otworzył ja, zamknął mnie w środku i poszedł. Cieszyłem się, że będzie okazja poczytać. Łazienka była jak w królewskim pałacu. Oświetlona pochodniami, i blaskiem świec. Bieżąca ciepła woda była niespodzianką, przygotowałem ciepła kąpiel i wszedłem do wody z lekturą. Czytałem jakiś dłuższy czas dowiadując się co tak naprawdę się tu dzieje. Naturalne zdolności magiczne oraz nabyte były ogromnym orężem w rękach wampirów z zakonu Aureliuszy, dowiedziałem się że tak właśnie nazywał się ten klan. Najstarszy z wszystkich, mistrz był pierwszym, najstarszym "żyjącym" wampirem. Jest najpotężniejszym z obecnych, ale w księdze natknąłem się na przepowiednie, głosząca jego zastąpienie przez dziecię srebrnego blasku. Znalazłem też kilka łatwych sposobów na zdolności wrodzone, magia drogiego stopnia czyli nabyta była rzadkością wśród wszelkich demonów, między innymi wampirów. Nagle Marcel wszedł do komnaty, szybko schowałem księgę. Mówił, że, mam jeszcze godzinę do kolacji. Zawołałem go do siebie. Z przyjemnością skorzystał. Zamknął drzwi, i zaczął się do mnie zbliżać zdejmując koszulę. Był już przy wannie, ja przesunąłem się w róg dużej wanny, mogącej pomieścić jakieś cztery osoby, zdjął spodnie i całą resztę garderoby, powoli w wsunął się do ciepłej wody. Przysunął się do mnie i pocałował. Wsunąłem mu swój język do ust, a on od razu odwzajemnił pocałunek. Był niezwykle delikatny i nie wykonywał już tak pewnych ruchów jak wcześniej. Objąłem go i przysunąłem bardzo blisko. Całował moją szyję delikatnie i dokładnie jak by chciał zmyć wspomnienie o mistrzu. Lizał moją pierś i brzuch, delikatnie dotykał mnie opuszkami palców starając się znaleźć czułe miejsce. Udało mu się, w okolicy pępka językiem zadawał mi ekstazę przyjemności. Moje ciało wyginało się, w wirze namiętności. Chciałem mu się odwdzięczyć jednak nie pozwolił mi na to. Nasz czas wkrótce miał się skończyć, wyszliśmy z wanny, ja wytarłem dokładnie jego ciało a on moje. Ubraliśmy się i wróciliśmy do komnaty. Udało mi się bezpiecznie przemycić księgę i schować pod łóżko. Usiedliśmy na łożu, położyłem głowę na jego piersi i zasnąłem. Miałem mało czasu na ten sen, ale to mogła być już ostatnia szansa na poczucie bezpieczeństwa w jego ramionach.

* * *
Rozległo się głośne pukanie, drzwi otworzył Marcel, ja wciąż leżałem na łóżku nie mając najmniejszej ochoty wstać. W drzwiach stała Kamilla, którą mistrz wysłał po mnie. Miała taką minę, że samym spojrzeniem mogłaby zabić. Nie podobała jej się moja obecność w zamku i dała mi to wyraźnie do zrozumienia. Wstałem i poszedłem za nią, jak owca na rzeż, Marcel chciał iść ze mną ale ona skutecznie zareagowała :
- Ty nie, tylko on.- Marcel zrezygnowany wiedział, iż nie może mi pomóc.
Wolnym krokiem poszedłem za nią, strasznie się przy tym denerwowała, a mnie to bawiło. Mistrz czekał w swojej iście królewskiej komnacie. Kamilla zamknęła za mną drzwi, obejrzałem to cudo.
Cała komnata była wysadzona złotem. Blask pochodni i świec sprawiał, że błyszczała niczym za dnia. Kilka złotych drzwi wtapiało się w otoczenie, pewnie to jego szafy. Łóżka w tym pomieszczeniu też nie było, ale stał za to sarkofag, złoty jak wszystko, na ścianach i sarkofagu gdy się lepiej przyjrzeć były napisy. Wyryte w złocie tworzące całość tylko z szafirami na jednej z ścian. Widziałem o tym kluczu z księgi, nie wiedziałem za to jak to czytać. Mistrz siedział przy złotym dużym stole na czymś w rodzaju tronu. Kazał mi podejść. Wykonałem jego polecenie, cały czas pamiętając o zachowaniu czystości umysłu. Znów miał swoją ohydną twarz nietoperza. Powiedział swoim szorstkim głosem :
- Jeśli będziesz mi dobrze służyć, będzie ci tu dużo lepiej.- może myślał, że zapomnę o gwałcie jeśli mnie przekupi jakimś głupstwem, zawiesił bowiem na mojej szyi srebrny naszyjnik z diamentowym oczkiem.
- Mam zostać twoja dziwką, dopóki się nie znudzę.- Tak poirytowany moją wypowiedzią
Uderzył mnie w twarz otwartą dłonią, był to tak silny cios, że poleciałem kilka metrów.
Usiadł na tronie i zawołał Kamillę, widać inaczej sobie to zaplanował.
- Odprowadź go do jego komnaty. - powiedział, Kamilla szybko mnie wzięła na ręce i wybiegła co sił w nogach. Za komnatą mistrz powiedziała do mnie:
- Nikt jeszcze tak nie śmiał obrazić mistrz, mam cię z głowy. HA,!!. - dodała z uśmiechem na ustach. Byłem jednak zadowolony, że ta bestia mnie nie dotykała.
W komnacie rzuciła mnie na ziemie i wyszła, Marcel podbiegł i zaniósł mnie na łóżko. Na mojej twarzy był duży siniak. On przesunął dłonią nad okaleczeniem a rana znikneła. Dał mi kielich z świeżą krwią, ciepła i bez zakrzepów. Piłem do dna. Zlizał z moich ust resztki cieczy i kazał opowiedzieć co się wydarzyło. Zatem opowiedziałem dokładnie całe zdarzenie, dziwił się chyba, że jeszcze żyję. Byłem szczęśliwy, że to Marcel mnie teraz dotykał a nie batman. Udałem zmęczenie i razem z nim położyłem się w łóżku. Gdy Marcel zasnął wyślizgnąłem się delikatnie z jego ramion, zabrałem księgę i poszedłem do komnat mistrza w podziemiu. Z początku chciałem iść od razu do Jorsen'a lecz ciekawość była większa. Droga do schodów zejściowych była bezpieczna, nikt nie wiedział co zamierzam zrobić. Zszedłem do schodach i nacisnąłem delikatnie klamkę, zgrzyt.
Popchnąłem drzwi i z lekkim skrzypiącym odgłosem się otworzyły. Za nimi było całkiem ciemno, gdy przekroczyłem jednak próg pomieszczenia pochodnie same się zapaliły. Zobaczyłem tunel, spadzisty, ciągnął się w dół tak daleko że trudno było stwierdzić dokąd prowadził. Był tylko jeden sposób aby się przekonać. Schodziłem w dół, minęło sporo czasu, w pewnym momencie spostrzegłem, iż tunel się dzieli na dwa. Każdy wyglądał tak samo. Stanąłem przy rozdrożu i
zacząłem się zastanawiać, przede mną stał posąg mężczyzny ze skrzydłami ale nie ptasimi lecz
jakby nietoperzymi. Był bardzo przystojny, miał pozę jakby zamyślonego i znudzonego, nie miał nic na sobie, cały pokryty czarna sadzą. Uznałem ze może znajdę na tym posążku jakąś dzwignię lub przycisk. Zbliżyłem się do niego, usłyszałem szelest. Odwróciłem się, lecz niczego nie dostrzegłem, po chwili jednak poczułem, że coś mnie dotyka. Silna ręka objęła moją klatkę piersiową, tak mocno, że nie mogłem tego powstrzymać. To był ten posąg. Mężczyzna był wyższy ode mnie o głowę, może trochę więcej. Drugą ręką głaskał mnie po szyji. To było tak przyjemne, iż nie mogłem powstrzymać mruczenia.( mrrrrrrrrr mrrrrrrrrrrrrr mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr) Po chwili mnie puścił i powiedział :
- Nie często miewam gości, a już takie słodkie kociaki jak ty się tu nie pokazują. - mrugnął okiem w dość rubaszny sposób, zaczął się zbliżać lecz tym razem zachowałem dystans.
- Czym ty jesteś?- zapytałem z przerażeniem.
- A jak myślisz, jestem byłym kochankiem mistrza, nie zabił mnie lecz skazał na wieczną torturę samotności.
Nagle zrobiło mi się bardzo przykro. Biedak skazany na ciało golema nawet nie mógł z kimś porozmawiać, wiecznie sam. Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy. Gdy pierwsza z nich spadła na posadzkę utworzyła falę. To było tak jakby cała komnata była pokryta wodą a ja bym się nad nią unosił. Fala robiła się coraz większa i nagle ciepłe błękitne światło oplątało golema. Jego ciało zareagowało wręcz natychmiast, cofnęła się jego metamorfoza, skrzydła zniknęły a skóra była znów ludzka. Był nagi i jak ja lewitował nad wodą, zaczął się do mnie zbliżać, wyciągnąłem do niego ręce i on ścisnął swoimi dłońmi moje. Na jego twarzy malował się spokój i radość, powiedział z takim spokojem i wdzięcznością :
- Dziękuję zwróciłeś mi wolność a to dla mnie największy dar, dam ci coś w zamian zanim odejdę.- pocałował mnie w usta, delikatnie i czule, po czym zaczął się robić przezroczysty.
- Co się z tobą dzieje?! - spytałem zaszokowany.
- Ja już dawno umarłem, lecz ty zwróciłeś mi wolność, dawno temu gdy mistrz mnie przemienił byłem zgubiony, dla ciebie nie jest jeszcze za późno uleczę cię zanim odejdę, i wskażę drogę lecz pamiętaj, iż to mistrz jest twym prawdziwym wrogiem a jego słudzy tym samym stają się dla ciebie też wrogami, wybacz mój czas się skończył ale jeszcze się spotkamy.- mówiąc to zniknął całkiem, a ja już nie czułem jego ciepłych rąk.
Spadłem na ziemię, a błękit otoczenia został tylko na moim ciele. Poczułem ból co do tej pory od czasu spotkania Marcela było niespotykane. Po chwili zdołałem wstać, zacząłem czuć głód, lecz nie na krew tylko na coś innego, jakby na kanapkę z sałatą. Nagle zrozumiałem co się stało. Życie do mnie wróciło, tunel miał teraz trzy wejścia, pewnie jedno widział tylko mistrz a reszta to pułapki. Smutek mnie ogarnął, nawet nie znałem imienia tego który mi tak pomógł, a czułem że jestem mu coś dłużny. Poszedłem środkowym korytarzem, tym nowo odkrytym. Po jakiś kilku minutach niekończącego się tunelu cały zamek zatrząsł się. Aż się prawie przewróciłem, zacząłem biec, tunel już od dłuższego czasu ciągnął się w górę. Po męczącym wysiłku nadszedł czas na nagrodę. Światło słoneczne. Dobiegłem do wyjścia, za metalową furtka zamkniętą na kłódkę był jakiś plac. Nie mogłem się wydostać, tak blisko celu. Już prawie wolny od tortur. Przecież miałem księgę. Już zdałem sobie sprawę, że oprócz wampirzej, tak zwanej magii nabytej nic więcej nie zdołam robić. Nie miałem już ich zdolności lecz magia wciąż był dla mnie dostępna. Zacząłem czytać, szukałem dość długo a w tym czasie nastąpiło jeszcze parę wstrząsów. Znalazłem łatwe zaklęcie ognia wymagające jedynie odrobiny piasku. Tez zza furtki wystarczał. Wziąłem trochę ziemi i posypałem nią kłódkę, po czym wypowiedziałem krótką formułę. Kłódka zaczęła się palić, po czym moc słońca tak wzmocniła zaklęcie, iż metal się stopił. Popchnąłem furtkę i już chciałem uciec, gdy usłyszałem głos Marcel'a :
- Nie rób tego !!! Proszę potem nie będzie już odwrotu. Zostań z nami, mistrz cię kocha i ja też.- zdałem sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, Marcel stał w cieniu i był jakiś dziwny. Coraz bardziej jednak zaczął się robić sobą. Dotarło do mnie, że mistrz robi swoje sztuczki.
- Wybacz mistrzu, ale nie zostanę twoją dziwką.!- powiedziałem to tak, że aż poczułem jak ziemia drży od jego złości, uciekłem wiec.
Zaraz za tunelem rozciągał się całkiem spory las. Dobiegłem do pierwszego drzewa, a zza niego wyszła jakaś kobieta, dotknęła mego czoła i powiedziała :
- Śpij!!- no i zasnąłem, upadłem na ziemie i oczy same się zamknęły.

* * *

Obudziłem się w dużej jasno oświetlonej komnacie. Leżałem na łóżku w rogu komnaty. Przy stole
siedziały dwie osoby. Kobieta, która mnie uśpiła, i jakiś mężczyzna, oboje cicho rozmawiali. Nie słyszałem jednak o czym. Komnata miała trzy ogromna okna, od podłogi do sufitu, firany i zasłony robiły wrażenie dość klasycznych lecz były bardzo czyste i zadbane. Wszystko jak z bajki, dokładnie przemyślane i opracowane położenie mebli. Kobieta zauważyła, że już nie śpię. Wzięła tacę ze stołu i podeszła do łóżka. Położyła ja na łóżku i sama usiadła obok, powiedziała :
- Jedz powoli, długo nic nie jadłeś. - podała mi tace i pomogła się podnieść, mężczyzna wyszedł z pokoju.
- Jedz w ja opowiem ci cała historię. - uśmiechnęła się i zaczęła mówić.
Mówiła o wojnie między demonami i magami ciągnącej się od początku istnienia świata. Magowie mieli za zadanie utrzymać naturalny porządek równowagi, demony dążyły jednak do czegoś zupełnie odmiennego, do totalnej destrukcji. Znalazłem się u mistrza z prostej przyczyny, dawne przepowiednie mówią, że gdy promyk nadziei zstąpi na świat, umrze by się odrodzić, łzy czystego życzenia wrócą mu życie i pozna swoje prawdziwe przeznaczenie, pozna smak miłości i wypije kielich cierpienia, a to go wzmocni. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje, znalazłem się w rękach mistrz, lecz on nie wiedział o tym, iż przepowiednia mówiła o mnie. Kobieta kontynuowała opowieść, mówiła że i wampiry i magowie mogą korzystać z mocy magii, lecz moc magów opiera się na zaklęciach a moc dzieci mroku na wrodzonych zdolnościach. To magowie są moimi ziomkami, lecz nie mogli mnie odnaleźć dopóki nie wypełniła się przepowiednia. Podała mi kufel z czymś jakby miodem i ziołami. Wypiłem z miła chęcią. Mogłem w końcu zadać jej jakieś pytania :
- A co z moja księgą? - zauważyłem bowiem, że już jej nie mam.
- Nasi uczni się nią zajęli, może nam dostarczyć informacji.- cały czas się uśmiechała tak, że trudno było się na nią złościć.
- A co z Marcel'em, czy on też uciekł?
- Przykro mi ale on jest teraz zarówno moim jak i twoim wrogiem, zabije cię jeśli choćby się do niego zbliżysz. Wszyscy z klanu demonów będą na ciebie polować, jeśli dasz im szansę zabija cię!- mówiła prawdę, lecz nie wierzyłem.
- Marcel by mnie nie skrzywdził, łżesz. Nie wierzę ci.- odwróciłem się od niej.
- Widzę, że nie jesteś jeszcze gotów na dalszą rozmowę, wrócę jak się uspokoisz.- wstała i zaczęła zmierzać kierunku wyjścia.
- Czy można mu pomóc ? - zapytałem niechętnie ,z smutkiem i żalem.
- Przykro mi.- wyszła.
Czułem się zamęczony, podszedłem do okna, widok był piękny. Byłem na jakiś dziesięciu metrach wysokości, na dole były ogromne ogrody. Tak piękne, że aż trudno uwierzyć. Piękna roślinność, dorodne drzewa, krzewy strzyżone w kształty zwierzątek. Podziwianie mnie zmęczył, położyłem się spać. Jednak nie zasnąłem. Leżałem tylko i patrzyłem na pokój. Gdy słońce zaczęło zachodzić, weszła moja znajoma, zaraz za nią wysoki i przystojny brunet. Miał na sobie srebrną togę. Miłe spojrzał na mnie i powiedział coś do kobiety. Oboje usiedli na łóżku :
- Mam na imię Likunus, a Unazuki już poznałeś. - powiedział takim miłym i niskim głosem.
Unazuki wyszła, a ja rzuciłem się Likunusowi na szyję. Było mi tak ciężko, ostatnie dni były koszmarem, a ja czułem, iż potrzebuje trochę bliskości. Objął mnie mocno, poczułem ciepło jego ciała. Z tego wszystkiego myślałem o Marcel'u i trochę się pomyliłem. Pocałowałem Likunus'a w usta, jednak on nie odwzajemnił pocałunku, odsunął mnie trochę i powiedział :
- Tak naprawdę mnie nie kochasz, nie chcę żebyś zrobił coś czego możesz żałować.
Zamurowało mnie całkowicie, nie wiedziałem sam co robię i było mi strasznie głupio, że postawiłem go w tak niezręcznej sytuacji. Zaczerwieniłem się i pochyliłem głowę tak by nie patrzeć mu w oczy. Te piękne szare i czułe oczy. :
- Przepraszam, że to zrobiłem. Czuje się teraz taki zagubiony.- wykrztusiłem te wyjaśnienia przez zaciśnięte żeby, aż dziwnie iż coś zrozumiał.
- Nic się nie stało.- uśmiechnął się i objął mnie, przysuwając moją głowę do swej piersi. Uniemożliwił mi w ten sprytny sposób próbę kolejnego pocałunku.
Moje serce nie było już tak zatwardziałe i bałem się, że mogę się zakochać w pierwszym lepszym.
Weszła Unazuki, my natychmiast zmieniliśmy pozycję, jakoś tak odruchowo, nie chciałem żeby miał jakieś kłopoty przez moją niesubordynację, usiadła obok nas i rzuciła na łóżko stertę książek.
- Przeczytaj to jak najprędzej, nie mamy dość ludzi żeby uczuć cię wszystkiego, musisz się sam podszkolić, Likunus będzie ci pomagać, ale ja bym za wiele od niego nie wymagała.- puściła głupi uśmieszek, zaczęli się śmiać.
- To jest twój pokój, zaraz obok mieszka Likunus, a do mnie macie dość daleko. Idę już mam wiele pracy. Zobaczymy się gdy będziesz gotów ba dalszy etap nauki.
Wyszła z komnaty i tyle ją widziałem. Nie wolno mi było opuszczać pokoju chyba, że z potrzeba.
Wtedy i tak towarzyszyło mi dwóch strażników. Kilka tygodni uczyłem się przy boku Likunus'a.
Nie pozwolił sobie na choćby intymny dotyk, lecz napięcie ciągle było czuć. Nauczył mnie bardzo dużo, moje postępy nadzorowała Unazuki tyle że ze sprawozdań pisanych przez mojego nauczyciela. Gdy pewnego wieczora mieliśmy mieć zajęcia w ogrodzie, była pełnia a ja zaproponowałem abyśmy spędzili tam cały dzień, zgodził się ale nie wiedział, że nie na ogrodzie mi zależało lecz na romantycznej atmosferze i prywatności. Nie był zbyt bystry i nie rozumiał aluzji. Gdy po ćwiczeniach w ogrodzie nastał mrok, służba odeszła a my siedzieliśmy w ogrodzie, w małej altance na huśtawce. Robienie maślanych oczu w świetle księżyca było męczące lecz warto było. Pocałował mnie w końcu, tak namiętnie i czule. Zanim jednak zdążył przestać i pożałować decyzji, odwzajemniłem pocałunek. Trwało to dość długo lecz bardzo go ośmieliło.
Włożył swoje ręce pod moją bluzkę. Delikatnie masował moje ciepłe ciało opuszkami palców.
Zdjął moją bluzę i całował szyję. Lizałem go po piersi i brzuchu, rozcierałem dłońmi jego plecy.
Zdjęliśmy z siebie ubrania i kochaliśmy się w świetle księżyca. Tak namiętnie i wielokrotnie.
Tej nocy obaj spaliśmy w moim łóżku, jednak nie chciałem go trzymać tak blisko siebie jak Marcela, czułem pustkę po jego odejściu i zapełniłem to miejsce nowym kochankiem. Nie znalazłem sposobu na odzyskanie Marcel'a i to nie dawało mi spokoju. Znalazłem się w samym środku wojny, wplątany w walkę bez pytania czy sam tego chce. Postawione przed mną wymagania. Zasnąłem z Likunus'em, każdy dzień zbliżał mnie do wojny, nieuniknionej walki z dawnym kochankiem, którego wciąż kochałem, jak miałem go skrzywdzić. Sen przyniósł mi odrobinę ukojenia. Chociaż na chwilę mogłem zapomnieć.


* * *

Obudziłem się, w moim łóżku nie było już nikogo. Przy stole jednak siedziała Unazuki i gdy spostrzegła, że już nie śpię powiedziała :
- Zaczynasz od dziś kolejny etap szkolenia, a co do Likunus'a to kazał przekazać, że się już nie zobaczycie i tak będzie lepiej.
- Dzień dobry Unazuki, jak zwykle nie tracisz czasu.-powiedziałem z nutą ironii.
- Zjedz śniadanie, ubierz się i idziemy.- wyszła z pokoju, jak zazwyczaj z kiepskim nastroju.
Zrobiłem jak kazała i poszedłem za nią. Czekała przy drzwiach.
- Przenosisz się do innego budynku, służba weźmie twoje rzeczy.- zrobiła kilka szybkich kroków.
- No, pospiesz się nie mam całego dnia.
Prowadziła mnie korytarzami, bardzo wytwornymi, szliśmy jakąś dłuższą chwile po czym trafiliśmy do wyjścia z zamku, ogrody wyglądały wspaniale rankiem. Tak wcześnie nigdy nie wstałem i nie wiedziałem rosy od wielu tygodni. Było wspaniale tak orzeźwiająco, przeprowadziła mnie przez serię wielu dużych ogrodów. Każdy miał wskazywać inny żywioł. Za ogrodami czekała limuzyna, tak mnie to zdziwiło nie widziałem wynalazków od czasu wizyty Marcela w moim domu.
Znów o nim pomyślałem i humor przestał mi dopisywać. Limuzyna miała przyciemniane szyby a Unazuki nie jechała ze mną. Nawet się nie pożegnała, tylko machnęła ręką jakby muchę odganiała. Wydawało mi się, że miała mi za złe romans z Likunus'em, sama miła na niego ochotę ale była zbyt zatwardziała żeby ktoś mógł się do niej zbliżyć. Limuzyna wiozła mnie bardzo długo.
Za dnia jechaliśmy lasem i nic poza nim nie widziałem, w nocy za to słyszałem odgłosy ulicy.
Zasnąłem jednak szybko z nudów. Obudziłem się gdy samochód nagle się zatrzymał, drzwi się otworzyły a do samochodu wszedł chłopak :
- To ty masz się tu uczyć ?- zapytał miłym głosem, wziął mnie za rękę i wyciągnął z limuzyny.
Ta natychmiast odjechała. Zobaczyłem małą posiadłość, jakby zamek, wokół którego była duża fosa. Znów duży las otaczał posiadłość.
- Unazuki nic mi nie powiedziała co mam tu dokładnie robić, może więc ty mi coś wytłumaczysz.
- O co chcesz spytać ?
- Może na początek o twoje imię.
- Mam na imię Laliensai, wszyscy jednak nazywają mnie Lili więc tobie też pozwalam. - powiedział to z małym uśmieszkiem na ustach.
Był bardzo życzliwy i bardzo ładny ale nie w moim typie. Krótkie blond włoski, mocno potargane, i brązowe oczy, ładne usta. Kogo ja oszukiwałem bardzo mi się podobał. Wyglądaliśmy razem jak noc i dzień. Zanim zdążyłem zauważyć weszliśmy do środka. Ogromna komnata robiła duże wrażenie, naprzeciw mnie były owalne schody prowadzące na piętro, z obu stron były przejścia, jakby korytarze, oświetlone licznymi lampami. Lili zaprowadził mnie na górę po schodach , otworzył drzwi do dużej komnaty która w niczym nie przypominała poprzedniego wystroju. Puszysty dywan, duże okiennice z firankami do podłogi, kanapa naprzeciwko której stał wielki telewizor, w lewym rogu stało łóżko ładnie posłane. W prawej części pokoju był okrągły stół i krzesła. Niedaleko stołu znajdowała się duża gablota z książkami, a tuż obok szafy z ubraniami.
Lili zostawił mnie w pokoju i oznajmił, że przyjdzie po mnie w czasie kolacji. Byłem dość zmęczony podróżą ,więc zasnąłem na kanapie. Obudził mnie zgrzyt drzwi, podniosłem się dość opornie i spostrzegłem Lili, stał w drzwiach i przytupywał nogą. Poszedłem za nim. Zaprowadził mnie do części jadalnej znajdującej się w lewym skrzydle posiadłości. Za jadalnią znajdowała się kuchnia z której kucharz przyniósł posiłek. Była to ogromna taca z owocami i warzywami. Lili zaczął jeść, ja zaraz za nim. Po chwili ciszy odezwał się :
- Jutro o świcie zaczynamy trening radzę się porządnie wyspać.- uśmiechnął się i kontynuował spożywanie posiłku.
Po kolacji poszedłem do komnaty i starałem się zasnąć, może po godzinie Lili zapukał do drzwi usiadł przy łóżku trzymając w rękach jakiś kufelek.
- Domyśliłem się, że nie będziesz mógł zasnąć wiec przyniosłem ci coś co ci pomoże.
Wręczył mi kufel, zaraz po wypiciu zrobiło mi się gorąco i zasnąłem. Pamiętam tylko, że przed wyjściem Lili pocałował mnie w czoło. Gdy tylko wstało słońce obudził mnie budzik elektroniczny.
Szybko go wyłączyłem, znajdował się po drugiej stronie pokoju, było to sprytne posunięcie gdyż dojście do niego trochę mnie rozbudziło. Po załatwieniu naturalnych potrzeb w łazience należącej do pokoju doprowadziłem się do porządku i ubrałem. W holu czekał na mnie Lili, miał na ramieniu niewielką lecz wypchaną po brzegi torbę.
- Mam nadzieję, że potrafisz jeździć konno.- powiedział to dość cicho, on chyba nigdy nie podnosił głosu.
Na szczęście ni umiałem, dzięki temu jechałem na jednym koniu z Lili. Biały wierzchowiec niczym z baśni taki dziki i nieokiełznany. W tej podróży największym plusem była możliwość obejmowania Lili. Trzymałem go mocno w pasie a głowę opierałem na jego ramieniu. Nie zgłaszał sprzeciwów wiec ani na chwilę nie zmieniałem pozycji. Jechaliśmy jakieś pół godziny aż dotarliśmy nad jezioro. W samym centrum jeziora był wodospad a woda wpływała do niego z nieba. Sięgał tak wysoko iż nie wiadomo było czy miał w ogóle jakiś początek. To był widok wart tygodni podróży. Wokół całego jeziora panowała dość przejrzysta mgła a wilgoć sprawiała że cały czas czułem się orzeźwiony. Lili pomógł zsiąść mi z konia po czym sam zeskoczył na trawę.
Klepnął rumaka w zad a ten pogalopował przed siebie.
- Jak my teraz wrócimy ?!- zapytałem lekko poirytowany zaistniałą sytuacją.
- Jak go zawołam to wróci, a teraz chodź.
Poszliśmy na brzeg jeziora, Lili wyrzucił z torby aksamitną płachtę a ta sama ułożyła się w odpowiedniej odległości. Usiedliśmy na niej. Chłopak wyciągnął z torby małe zawiniątko.
Odpakował je, były to kanapki część oddał mnie a część sam zjadł. W zamku nie jadłem śniadania ale i tak nie byłem zbyt głodny. Młodzieniec odłożył torbę wziął mnie za ręce i zaczął powoli tłumaczyć proste sztuczki. Przybywaliśmy w to miejsce przez parę tygodni codziennie o świcie wyruszaliśmy a przed zmrokiem wracaliśmy. Aż do znudzenia, nauczyłem się wiele miedzy innymi jak ujeżdżać konia. Lili uczył mnie nawet jak wzywać burzę jednak jej skutki w takim miejscu były nieobliczalne. Poznałem nawet gromadkę syren które były niepocieszone faktem że ich pieśni na mnie nie podziałały, ciekaw byłem czy wiedziały że dlatego że wolałem chłopców czy że moja moc była potężna. Sam z resztą do końca nie wiedziałem. Kolejne tygodnie mijały a ja umiałem coraz więcej. Po powrotach z ćwiczeń czytałem podręczniki znajdujące się w moim pokoju. Telewizora nie włączyłem nawet raz. Lili zaczął się powoli obawiać, że się przepracowuje. W jeden z cieplejszych dni zamiast zacząć nauki jak zwykle Lili postanowił zmusić mnie do kąpieli w jeziorze. Czułem się trochę zakłopotany gdy zaczął się rozbierać. Czułem, że robię się cały czerwony gdy zdejmował koszulę. Gdy był już w samej bieliźnie popatrzył na mnie i zrobił skrzywioną minę.
- Chyba nie muszę cię rozebrać osobiście?- jak zwykle z uśmieszkiem na ustach, dla niego nie było niewesołych sytuacji, jak by się prozakiem odżywiał, zawsze wesoły i szczęśliwy.
Nie wiedziałem co powiedzieć wiec sam się rozebrałem, oczywiście tylko do bielizny. Gdy wstał ja nadal siedziałem jak wryty, wpatrywałem się w jego dziewicze ciało, zadziwił mnie fakt że nie był taki chudy za jakiego go miałem. Wyglądał przeuroczo, zastanawiałem się gdzie on ćwiczył skoro całe dnie spędzał ze mną. Mnie czas spędzony na naukach na dobre nie wyszedł , byłem chudszy od niego i to sporo. Lili nie zważając już na mnie zanurzył się w wodzie, sam poszedłem za nim woda była ciepła, z przyjemnością do niej wszedłem. Wykorzystując sztuczki których mnie nauczył wszedłem nie do lecz na wodę. Stanąłem nad Lili z uśmiechem jakim on mnie obdarzał.
- Dobrze ci idzie, ale jak sobie z tym poradzisz !
- Z czym?
Odpowiedzią był ruch ręką Lili, podniósł szybko dłoń a woda mnie pochłonęła. Wpadłem do wody i zacząłem się pod nią dusić. Tysiąc myśli na sekundę przepływało przez mój umysł, zastanawiałem się dlaczego Lili mi nie pomaga. Gdy woda dostała się do mych płuc prawie omdlałem, jednak zaszła zmiana, zmiana we mnie, zacząłem oddychać wodą. Był to wolniejszy oddech lecz dawał więcej potrzebnego mi tlenu. Zanim się spostrzegłem Lili zrobił to samo. Trzymał mnie za ramion, gdy się całkiem ocknąłem spostrzegłem że jego ust zbliżają się do moich lecz może mi się tylko zdawało gdyż chłopak był już w bezpiecznej odległości. Trzymał mnie za nadgarstek i płynął w środek jeziora ciągnąc mnie za sobą. Widziałem ryby tak dziwne, że nie przypominały już ryb lecz zwierzęta lądowe. Króliki z płetwami lub wiewiórkę z ogonem takim jak mają ryby.
- Co to jest?- zapytałem Lili, dźwięk w wodzie rozchodził się znakomicie, jedyne co go zagłuszało to wodospad do którego się zbliżaliśmy.
- Chimery, mieszańcy różnych gatunków.
Ciągnął mnie nieubłaganie dalej i dalej. Wkrótce widziałem już prąd wodny wodospadu. Cały czas moją uwagę przyciągały jednak pośladki Lili, okrywała je tylko przemoczona i prawie przez to przezroczysta bawełna. Z moją bielizną nie było lepiej lecz płynąłem za młodzieńcem. Gdy dotarliśmy do wodospadu Lili użył jakiegoś zaklęcia gdyż w prądzie wody zrobiła się luka i przepłynęliśmy do środka. Było tam pięknie wysoka zielona trawa i jedno drzewo tak cudownie mieniło się różnymi barwami. Zauważyłem, że to miejsce jest najprawdopodobniej domem tych chimer, kilka z nich się tu wylegiwało. Słońce było tu dużo delikatniejsze lecz równie jasne.
Usiadłem z chłopakiem na kamieniu ciepłym i suchym, dużym i płaskim. Myślałem o tym czy on wtedy w wodzie naprawdę chciał mnie pocałować, postanowiłem zaryzykować i gdy położył się na kamieniu zbliżyłem się do niego, usiadłem tak blisko że czułem jego wilgotną skórę. Zbliżyłem swoje usta do jego ust, lecz odczekałem chwilę tak by to on zaczął pocałunek. Pocałował mnie delikatnie i krótko. Zaraz po tym podniósł się i objął mnie tak że poczułem jak bije mu serce. Delikatnie językiem polizałem jego wargi a on odwzajemnił to pocałunkiem. Całował tym razem dużo namiętniej, prawie w tej samej chwili wyciągnęliśmy języki, tak iż spotkały się w pół drogi.
Pocałunek był bardzo podniecający, a ja poczułem niesamowity żar, bijący z naszych przytulonych ciał. Powoli osuwaliśmy się na kamień, tak że po chwili leżeliśmy na nim w objęciach. Jego ręce błądziły po moim ciele masującą każdy kawałek ciała na które się natknęły.
Całował moją szyję posuwając się coraz niżej, zadał przyjemność której już dawno nie czułem,
nie chciałem aby przestawał nawet na chwilę, gdy lizał mój pępek przebierałem dłońmi po jego gęstych włosach, które nie obcinane od mojego przyjazdu zyskały parę centymetrów. Chwyciłem go mocniej za głowę i przyciągnąłem jego usta do swoich. Całując się czuliśmy wzajemne podniecenie, miałem w sobie tyle energii, że nie czułem nawet ciężaru jego ciała leżącego na moim. Całowaliśmy się jeszcze krótką chwilę lecz żaden z nas nie miał już dość samokontroli aby się powstrzymać choćby chwilę, zaczęliśmy się kochać. Ja pierwszy zaspokoiłem jego potrzeby.
Jego odwzajemnienie było cudowne, nie czułem się tak od bardzo dawna, nawet nie potrafiłbym określić dokładnego czasu mojego celibatu. Po zadziwiająco udanej miłości leżeliśmy nago na ciepłym kamieniu nadal przytuleni. Lili chyba zasnął, ja myślałem o przeszłości. Mój obecny kochanek skutecznie przyćmił niechciane i przykre wspomnienia o poprzedniej miłości. Ci którzy mówią, że gdy spadnie się z konia należy na niego znów wsiąść tym razem nie mylili się. Jednak wciąż czuję że Marcel jest na tyle bliski memu sercu, że nie mogę odebrać mu życia, bądź tego co pozwala mu obecnie egzystować. Wtuliłem się mocniej w kochanka i zasnąłem odpychając ponure myśli.


***************

Następny rozdział dodam albo jutro albo w piątek zależy kiedy bd mieć czas...:D:)) 

2 komentarze:

  1. Hm... To już mnie się mniej podobało... No bo, na początku jak mistrz go zgwałcił, to niby "ulicznica", a tak to z następnym się nie wahał iść do łóżka... Tsyk... No, ale, czekam na next ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna notka^^ Przepraszam za długą nieobezność ale teraz mam kilka nowych notkek na KróliczkuYaoi^^ Zapraszam xD

    OdpowiedzUsuń