wtorek, 8 marca 2011

Mój udręczyciel II

Hahaha, pewnie spodziewacie się ognistych scen erotycznych żywcem wyjętych z naszego życia. A ja jestem zbyt wredny, aby Wam je przytoczyć i zbyt wyrozumiały, ażeby odmówić.
Nathaniel się nazywam. Wiecie już, prawda?
Ten “psychologiczny kalejdoskop”, moi mili, tak to właśnie ja. To znaczy według Kio, bo według siebie sam nie wiem do końca kim jestem. I pewności nie mam, czy chciałbym wiedzieć.

Kocham go najbardziej na świecie. Jest wszystkim co mam, wszystkim czego pragnę, wokół niego kręci się cały mój świat i jemu zawierzyłem swe życie. A mimo tego uwielbiam traktować go w zimny i przedmiotowy sposób. Jak swoją dziwkę.
A dlaczego? Bo on też to uwielbia. Chciałby, abym plując mu w twarz jednocześnie mówił jak bardzo go szanuję. Pff, sam nie wie czego chce, ten przeklęty hipokryta. Ale i tak daję mu to wszystko.
Jest bardziej dorosły i bardziej dziecinny ode mnie, choć wiekiem wyprzedzam go o całe pięć lat.
Kategoriami nie myśli wcale, wszystkie swoje wnioski i rozważania mógłby upakować w jeden wór myślowy. Ale gdy przychodzi co do czego, to on podejmuje co ważniejsze decyzje.
Czasami zastanawiam się, w którym z nas drzemie więcej wewnętrznych sprzeczności. I czy jego te wewnętrzne kontrasty dręczą tak samo jak mnie.
Często zadaję sobie pytanie: czy to ja jego dręczę, czy też na odwrót?
Nie wiem.

Łatwo mu ulegam. Zdecydowanie za łatwo, jak na moją “nieugiętą” silną i sadystyczną wolę. On manipuluje moim umysłem, choć zazwyczaj leży pode mną związany i nie zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Anielskie spojrzenie błękitnych oczu, kaskada smolistoczarnych włosów bezwładnie rozsypana na poduchach, jasna skóra... Jest urzekający. Nie mógłbym go skrzywdzić, nawet gdybym chciał.
Nie powiem jednak, że jest on istnym aniołem, bo to cholernie oklepane i beznadziejnie nudne jak flaki z olejem. No, a poza tym nie jest nim faktycznie, ba! To diabeł wcielony.
Opowiem Ci pewną historię, zupełnie inną od tej, którą już poznałeś.

Mieszkamy razem od przeszło czterech lat w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu. Nie jest ono duże, nie potrzebujemy wiele przestrzeni. Mamy wspólną sypialnię, wielkie łoże małżeńskie, o którym wspomniał już Kio, jedno okno. Salon, kuchnia, łazienka. I tyle w zupełności wystarczy, a nawet sprowadza się na nadmiar przestrzeni. Nasze dochody nie są ani niskie, ani wysokie. Wystarczające na godne życie. Żyjemy jak zwykli ludzie. Mijamy się w drzwiach, wymieniamy tęskne spojrzenia każdego dnia. Razem pijemy poranną kawę, razem szorujemy przed lustrem zęby, razem zmywamy naczynia po śniadaniu, a wieczorem razem zasypiamy. Mamy pewne zasady, jeżeli chodzi o sypialnię. Czy sen poprzedzony seksem, czy też nie (wiesz, może się zdarzyć, że któregoś będzie boleć głowa) usypiamy razem. Zawsze tak było, od samego początku.

Za dnia, poza weekendami, które spędzamy wspólnie, widujemy się tylko przelotnie. Odprowadzam Kio do drzwi gdy wychodzi do pracy, a kiedy wraca wychodzę ja. Ja zamykam za nim, a on za mną.
Wówczas nie okazujemy sobie czułości, ażeby nie odbierać uczucia smaku na to co będzie później. Czekamy na siebie. Pragniemy ciałem i duszą. Tęsknie oczekujemy późnego wieczora.
Po godzinie 2100 przekraczam próg mieszkania, zdejmuję buty i odkładam klucze na rozlatującą się szafkę. Przechodzi przeze mnie przyjemny dreszczyk na myśl o tym, co zaraz się wydarzy. Czekałem na to cały dzień i w końcu się doczekałem. Żeby go wziąć w ramiona, brutalnie i niecierpliwie. Zapominam wówczas o stresie, o porażkach, o kretyńskich i dwuznacznych uśmieszkach współpracowników. Liczy się tylko on, błękitne oczy pełne niepokoju i długi czarny warkocz, który będzie rozplotywał w salonie.
Wiem i czuję jak bardzo się boi. Ma świadomość tego, że nigdy przenigdy nie śmiem go skrzywdzić, nigdy go nie uderzę i nie obrażę słowem. Za bardzo go kocham.
A on uwielbia (i myśli, że ja tego nie wiem) być traktowany jak moja seksualna zabawka. Widzę to w jego oczach, w bodźcach przyjemności, którą otrzymuje za każdym razem. Formalnie tego nie przyzna, człowiek z zasadami.

Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła, gdy idę wąskim przedpokojem w kierunku kuchni, w której on siedzi i pije kawę. Żeby przypadkiem nie usnąć nim przyjdę. W myślach układam jakieś sensowne zdanie, które powie mu jak bardzo za nim tęskniłem, jak bardzo go pragnę, że przez cały czas myślami byłem przy nim, ale w momencie w którym nasze spojrzenia się krzyżują, z ust wyrywa się jedynie krótkie "rozbieraj się".
I całą romantyczność wyznania szlag trafia.
On patrzy na mnie z mieszaniną przerażenia i wahania, a ja na niego ze sprawnie ukrytą myślą, jakim jestem skończonym kretynem.
-Ale ja jestem zmęczony – odzywa się.
-Bez dyskusji – urywam rozmowę nim się na dobre rozkręci.
No i masz. Niby początek taki sam, ale tym razem wszystko potoczyło się w zupełnie inną stronę.

-Zapomnij, dzisiaj nie mam siły na twoje sadystyczne zachcianki – odparł. I szczerze mnie zaskoczył tą odpowiedzią. Sprzeciwił mi się po raz pierwszy.
-Że co proszę?
-Nath, odpuść.
-Bunt?
Nie odpowiedział. Wstał i nalał wody do czajnika. Wyjął z szuflady kredensu dwie filiżanki, do każdej nasypał kawy. Gdy woda się zagotowała, zalał. Denerwowało mnie olewactwo z jego strony, ale czekałem na to co się wydarzy. Chwycił cukierniczkę i zaczął wsypywać cukier do filiżanek.
-Dlaczego mieszasz łyżeczką od cukierniczki? Nie możesz wziąć czystej? - zapytałem, gdy zaczął wszystko mieszać.To też mnie irytowało. Łyżka z cukierniczki służy tylko do sypania, a nie do mieszania.
-Co za różnica – wzruszył ramionami i postawił przede mną parujący napój.
-Denerwujesz mnie – powiedziałem spoglądając na niego.
-Wiem.
-Robisz to świadomie.
-Oczywiście, że tak – upił łyk kawy krzywiąc się nieco. Zdecydowanie za mocna.
-Nie powinieneś pić tyle kawy.
-Będę pił tyle kawy ile zechcę – opróżnił kubek.
Nie wiedziałem co się dzieje. Igrał ze mną? Chciał mnie rozzłościć? Szala mojej irytacji powoli się przechylała na jego niekorzyść, zaczynałem już liczyć do dziesięciu, ażeby się uspokoić. Zwyczajnie go nie rozumiałem. Stwierdziłem w myślach, że się przekomarza, żeby doprowadzić mnie do szczytu wytrzymałości nerwowej.
-Pośpiesz się, nie lubię czekać na ciebie w łóżku – powiedziałem nie wypijając swojej kawy.
-Dokończę twoją i idę spać – odpowiedział.
-Zapomnij.
***
Czekałem na niego w sypialni. Zły i w iście bojowym nastroju.
Zgwałcę go... W końcu to zrobię! - rozważałem zdając sobie jednocześnie sprawę z idiotyzmu tkwiącym w tym wewnętrznym stwierdzeniu. Ciągle nie przychodził. Minęło dziesięć minut, piętnaście, pół godziny, a jego nie było. W pewnym momencie usłyszałem zgrzyt otwieranego zamka. Zerwałem się z łóżka i poszedłem do przedpokoju.
-Dokąd się wybierasz? - zapytałem, gdy zobaczyłem, że jest przygotowany do wyjścia.
Zdziwiłem się. Nagle wychodzi z domu bez słowa, a jeszcze parę chwil wcześniej chciał iść spać. Że o godzinie nie wspomnę.
-Mam ochotę na spacer – odparł chłodno.
-Więc przejdziemy się razem.
-Nie. Idę sam. Nie potrzebuję przyzwoitki. Muszę od ciebie odpocząć.
No proszę. Jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie w taki sposób. Zamrugałem kilkakrotnie zaskoczony odpowiedzią.
-W porządku – odrzekłem spokojnie ze wzruszeniem ramion i wycofałem się wściekły do sypialni.
Gotowało się we mnie ze złości. Najgorsze jest to, że nie miałem pojęcia co mogło się stać, że jest taki rozdrażnioniony.
Miał zły dzień w pracy? Obraził się na mnie za coś? W zasadzie dawałem mu ku temu miliony powodów i to nie raz nie dwa, ale nigdy nie był na mnie zły.
Nagle stał się oziębły, niewzruszony i wywrotny. On.
-Kurwa mać.
***
-Muszę od ciebie odpocząć – parodiowałem go leżąc na łóżku i ze znudzeniem wymachując w powietrzu stopą.
-Rzeczywiście, kurwa, potrzebujesz odpoczynku ode mnie – mówiłem do siebie, prowadząc idiotyczną i bezsensowną konwersację z samym sobą.
-Do południa cię nie ma, a gdy wracasz ja wychodzę i mnie nie ma do późnego wieczora. A ty chcesz sobie odpoczywać ode mnie! - chrząknąłem. Tak jakby trochę pogardliwie, ze smutnym uśmiechem.

Usłyszałem nierytmiczne pukanie do drzwi. Odruchowo zerknąłem na wiszący na ścianie zegar, który wskazywał drugą trzydzieści.
-Za długo trwał ten spacer – mruknąłem i poszedłem otworzyć. To co ujrzałem za progiem niemal zwaliło mnie z nóg. No dosłownie, kolana się pode mną ugięły i musiałem się oprzeć o futrynę, żeby nie upaść.
Kio w pijackim amoku podtrzymywany był przez dwóch facetów, niewiele mniej nietrzeźwych od niego.
-Dooobry wieczór, przyprowadzilimy kolegę, bo cosik mu się nie szło o własnych nogach – odezwał się jeden po czym zataczając się wybuchł głośnym śmiechem. Na tyle gromkim, że zbulwersowane sąsiadki zaczęły wychylać się zza drzwi.
-Bry wieczorek, miłe panie! - krzyknął ten drugi. Odniosłem wrażenie, że odór wódki rozniósł się po całej klatce schodowej.
-Nathy! - poderwał się podekscytowany Kio i zaraz upadł na ziemię. Ci dwaj faceci znowu ryknęli śmiechem.
-Pański kolega jest bardzo otwarty na nowe znajomości – odezwał się jeden chamsko puszczając do mnie oczko.
-Nawet bardziej niż bardzo – dopowiedział drugi, w taki sposób żeby ta aluzja dotarła do mnie bardzo dobitnie. I dotarła już w momencie, gdy ich zobaczyłem.
Trudno mi powiedzieć co wtedy czułem, choć dogłębna introspekcja jest silną cechą mojej osobowości. Byłem wściekły, rozgoryczony, zażenowany i cholernie obrzydzony zarazem.
Świadomość, że mój ukochany został wykorzystany, że sacrum pomiędzy nami zniszczył alkohol i dwóch pijanych skurwieli spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Napawała mnie bolesnym gniewem. Każda cząsteczka umysłu mówiła mi, że moja dusza właśnie została boleśnie okaleczona, że boli mnie to bardziej, niż prawie nieprzytomnego Kio. Zresztą... co on mógł wiedzieć i czuć w tym stanie?
Może został wykorzystany wbrew swojej woli, może go napadnięto, a może... - beznadziejnie szukałem dla niego jakiegokolwiek wytłumaczenia, żeby nie obarczać go winą i swoją złością. A mimo to jakaś część podświadomości mówiła mi, że to właśnie Kio zawinił, że w największej części to on jest za to odpowiedzialny.

Wciągnąłem go do mieszkania i z impetem trzasnąłem drzwiami. Echo rozniosło się po całej klatce, jeszcze słyszałem śmiech i kroki zataczających się mężczyzn.
Wziąłem go na ręce. Bredził coś niewyraźnie, wyłapywałem jedynie pojedyncze słowa z tego bełkotu. Śmierdział wódką. Ten smród uderzał w moje nozdrza z prawie odczuwalnym bólem. Nie mogłem znieść tego zapachu, jak generalnie każdej woni z alkoholowym aromatem.
Zaniosłem go do łazienki i w brudnych ubraniach ułożyłem w wannie. Odkręciłem prysznic i strumień lodowatozimnej wody zalał go od razu. Zaskowyczał żałośnie próbując po omacku wyczołgać się z wanny. Płakał, krzyczał i szarpał się gdy kierowałem go ponownie pod zimny prąd. Szlochał i jęczał, mówił zniekształconym głosem jak bardzo mnie nienawidzi.
Słowa dotkliwie ranią, nawet bardziej niż czyny. Nie odpowiedziałem nic, tylko chlusnąłem mu w twarz wodą. Znowu krzyknął rozpaczliwie, znowu szarpnął się gwałtownie usiłując uciec.
W końcu zakręciłem kurek i oto miałem przed sobą dygoczącą z zimna żałosną galaretę.
-Wytrzeźwiałeś? - zapytałem oschle spoglądając w jego zapłakaną twarz do której poprzylepiały się kosmyki czarnych włosów. Potrząsnął bez słowa głową.
Wyjąłem go z wanny i rozebrałem z mokrych ciuchów, które od razu upchałem do kosza na brudne rzeczy. Trząsł się jak osika, na własne życzenie. Jutro rano obudzi się z gorączką powyżej trzydziestu ośmiu i nawet pod czterema kocami i grubą kołdrą będzie mu zimno. Postawię na naszym sypialnianym stoliku kubek gorącej herbaty – bo kawy już nie dostanie, poproszę sąsiadkę o pomoc w ugotowaniu rosołu, bo ja kompletnie się na tym nie znam.
Owinąłem go puchatym ręcznikiem i wyprowadziłem z łazienki. Posadziłem na łóżku, odkręciłem grzejnik i zacząłem go wycierać. A on w dalszym ciągu nic nie powiedział, jakby czekał w pokorze na zasłużoną karę. Gdy był już w miarę suchy, położyłem go w naszym ciepłym łożu i trzęsącego się nakryłem kołdrą. Wyszedłem i wyjąwszy z szafy w salonie wszystkie koce jakie były, wróciłem do ciasno opatulonego Kio i zacząłem warstwowo go przykrywać.
-Nath... - odezwał się zachrypnięty głos sygnalizujący, że organizm właśnie rozpoczął walkę z zapaleniem płuc.
-Porozmawiamy jutro – odpowiedziałem i wyszedłem bezgłośnie przymykając drzwi. Usłyszałem jeszcze ciche łkanie zza drzwi sypialni i skryte pytanie skierowane do mnie:
-Nie zaśniesz przy mnie?
Wczesnym rankiem zadzwoniłem do pracy Kio z prośbą o dwutygodniowe zwolnienie z pracy. Obiecałem też doręczyć zaświadczenie lekarskie do jego szefa. Sam też zwolniłem się z pracy tłumacząc to tym, że będę opiekował się chorym. Potem jak typowa pani domu zrobiłem zakupy, jak przykładna mamusia troszcząca się o chore dziecko zadzwoniłem po lekarza i wykupiłem cały pakiet antybiotyków, jak dobra sąsiadka z naprzeciwka poprosiłem o pomoc w ugotowaniu obiadu dla schorowanego. Zaparzyłem herbatę w ogromnym kubku i zaniosłem do sypialni wraz z rosołem ugotowanym przy pomocy pani Amelii. Zasmucony wzrok i godna politowania trzęsąca się kupka nieszczęścia w postaci Kio wprawiła mnie w chwilowy bezruch, z którego szybko się otrząsnąłem. Posłałem mu nieczułe spojrzenie.
-Nath... Proszę, wybacz mi – każde z tych słów okupione było rwącym kaszlem. Cierpiał.
I ja też cierpiałem. Widok mojego kochanka sprawił, że też poczułem się czemuś winny. Jego wczorajsze zachowanie bardzo mnie dotknęło, zostawiło po sobie sporą bliznę, ale to co ujrzałem teraz było istną gehenną dla mojej duszy. Maska nieczułości opadła, gdy poczułem łzę na swoim policzku. Położyłem tacę z rosołem i herbatą na stoliku i milcząc usiadłem na skraju łóżka wpatrując się niemo w jeden punkt. Nie wiedziałem co mam powiedzieć i starałem się pozbierać wszystkie myśli w jedną całość. Poczułem jak coś przywiera do mnie ciasno, jak coś oplata mnie silnie drżącymi rękoma – jakby w obawie, że wyszarpnę się i odejdę raz na zawsze bez obietnicy powrotu.
Szloch. Charczący na przemian rozrywany kaszlem i potwornym jękiem boleści.
-Nath... ja cię kocham, przepraszam.
-Powiedz mi tylko jedno, bo nie rozumiem... dlaczego?
-Nie jestem dobry w twoich gierkach, ale za wszelką cenę chciałem ci udowodnić, że jednak jestem – odparł przylegając do mnie ciaśniej. Pogładziłem go po zimnej dłoni, na co on natychmiast zareagował i wtulił się mocniej w moje plecy.
-Za wszelką cenę... - powtórzyłem za nim z tą różnicą, że bardzo oschle z nieczułym, wyregulowanym do granic możliwości pogłosem. Nagły ryk płaczu uderzył we mnie kolejną falą wyrzutów sumienia, że go dręczę, że każę mu cierpieć, że moje słowa są trucizną wyniszczającą go od środka, że w dalszym ciągu nie usłyszał "wybaczam ci". Nawałnica zmysłów szalała w środku mnie i nie wiedząc już do końca co robię, odwróciłem się i brutalnie przygwoździłem go do łoża. Usiadłem na jego biodrach i pochyliłem się z zamiarem złożenia pocałunku na jego wargach, ale on odwrócił głowę dając mi do zrozumienia żebym tego nie robił.
-Zarazisz się, Nath, proszę – szepnął tłumiąc w sobie kaszel. Mimo to wymusiłem pocałunek. Gwałtownie, ale jednocześnie delikatnie. Nie chciałem go męczyć. W innej sytuacji na pewno bym go wziął choćby wbrew jego woli.
-Wybaczam ci – powiedziałem schodząc z niego.
-Nath, zależy mi na tobie najbardziej na świecie – odparł i znów przytulił się do mnie. Pogładziłem go po włosach i odgarnąwszy czarne pasma dotknąłem gorącego czoła.
-Odpoczywaj – powiedziałem nakrywając go wszystkimi kocami naraz.
-Nie zostawiaj mnie – poprosił łamiącym się głosem.
-Zapewniam, że jeszcze będziesz o to błagać. Kara będzie adekwatna do winy, ale jeszcze nie teraz. Mam swoją godność i z zasady nie kopię leżącego.
Ujrzałem błysk strachu i zrezygnowania w jego oczach i na jego obliczu.
Spokojnie, Kio, ja poczekam... - pomyślałem.
Jeżeli tyłek boli go jeszcze po wczorajszym, to po kolejnym nie będzie mógł usiąść przez bardzo długi okres czasu – tak sobie wtedy powiedziałem. Wybaczyłem mu. Kocham go. Ale zranił mnie bardzo okrutnie i nie odpuszczę mu tego co sobie zaplanowałem.
***
Opiekowałem się nim każdego dnia choroby. Czytałem dawkowania leków, parzyłem herbatę, myłem go, a nawet nauczyłem się gotować rosół. Czuł się coraz lepiej, powoli wracały mu siły, a na jego twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Biedny i naiwny Kio pewnie pomyślał, że zapomniałem. Nic bardziej mylnego.
Choćbym opisał to bardzo szczegółowo i podał Wam nawet kolor mojego paska od spodni, nigdy nie wyobrazicie sobie dokładnie jak to wszystko wyglądało. Ale spróbuję.

Otóż pewnego zimowego poranka Kio obudził się wielce zaskoczony i zdezorientowany, gdyż jak sam zauważył jest zupełnie nagi i ma unieruchomione nadgarstki. Co prawda przywyknął już do tego typu zachowań z mojej strony, ale nigdy nie wiedział kiedy może się ich spodziewać. Niby repertuar ten sam, a jednak okazuje się być zupełnie inny.
Tym razem wcale się nie spodziewał.
Przynajmniej nie w takim momencie. Jestem pewien, iż myślał, że zapomniałem. A ja oczywiście pozwoliłem mu trwać w tym błędnym przekonaniu przez cały ten czas i słowem nie wspomniałem o tym, że przyjdzie dzień w którym wezmę to co sobie obiecałem.
-Niech to szlag trafi! - warknął i szarpnął się. Bez skutku rzecz jasna.
-Kochanie, załatwiłem ci jeszcze jeden tydzień zwolnienia lekarskiego – zakomunikowałem mu wchodząc w szlafroku do sypialni. -Lekarz powiedział, że lepiej by było, gdybyś jeszcze poleżał w łóżku, a ja solennie obiecałem, że tak właśnie zrobisz.
-Podły... Ja już się dobrze czuję mogę iść do pracy choćby teraz! - poruszył rękoma.
-Ja? Podły? Skarbeńku mój najdroższy, ja się o ciebie po prostu troszczę – wyszczerzyłem zęby w perfidnym uśmiechu i skrzyżowałem ręce na piersi. -Poza tym obiecałem lekarzowi, że nie ruszysz się z łóżka na krok, co najwyżej do ubikacji, a to – dotknąłem jego spętanych przegubów. -Ma mi pomóc w dotrzymaniu słowa.
Z jego ust wydobyło się westchnięcie rezygnacji.
-A do tego po tym co dla ciebie zaplanowałem nie mógłbyś nawet usiąść przy swoim biurku. Co dopiero wysiedzieć tam siedem długich godzin – zdjąłem z siebie szlafrok i powiesiłem go na klamce.
-Nath... błagaaaaam cię, nie rób mi tego – poprosił żałośnie, jakby właśnie szedł na stracenie.
-Ależ skarbie, nie będzie wcale aż tak źle – usiadłem przy nim gładząc jego udo od wewnętrznej strony. W reakcji na ten dotyk jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz dający już namiastkę tej niepohamowanej rozkoszy.
-Naaaaaath... - jęknął.
Uciszyłem go krótkim pocałunkiem.
-Nie oddam ci się – wyszeptał z zaciętością gdy odsunąłem się od niego.
-Wiem – pogładziłem jego policzek wierzchem dłoni.
-Sam sobie weźmiesz, prawda?
W odpowiedzi uśmiechnąłem się czule do niego.
I tu w zasadzie mógłby nastąpić koniec mojej opowieści. Tak, wiem, kawał niedobrego ordynusa ze mnie, poskąpiłem sadystycznego erotyka.
Chciałem przybliżyć Wam postać Kio, osoby która dla mnie jest całym światem, najważniejszą częścią mojego życia, ale jednocześnie pragnąłem ukazać kawałek siebie, nieco rozwiać mgłę wiszącą nad moim temperamentem.

Wielu mogłoby się spodziewać, że po numerze, który wywinął mi mój kochanek, mógłbym ot tak sobie wyrzucić go za próg i znaleźć dla siebie prywatną dziwkę skoro tak bardzo chce mi się seksu.
Tymczasem powiem, że wbrew pozorom to nie była ostatnia rebelia jaką wzniecił w naszym związku Kio. Mój udręczyciel, mój buntownik, mój kochanek-hipokryta. Nie to jednak jest ważne, bo skłonny byłbym wybaczać mu w nieskończoność i jeszcze dłużej.
Były ucieczki z domu, był wyłączony telefon w pracy, ale nie zdarzyło się już nigdy nic takiego jak sytuacja, którą przytoczyłem. Były drobne sprzeczki i wymuszenia, miały też miejsce szantaże i kłótnie.
Mimo to kocham go nadal i zawsze będę go kochać. Ze wzajemnością.
...ale żeby nie było, romantyzm nie jest naszą mocną stroną.

A jeżeli chodzi o tego erotyka... dzielę się nim z wielkim bólem.
Kio jak zwykle się opierał, ale pragnął jednocześnie tej intymnej bliskości. To hipokryta. On nigdy nie powie wprost "zerżnij mnie tu i teraz", choćby rzeczywiście tego chciał.

Spoglądał na mnie ukrywając żal pod maską cierpienia, pod urażoną godnością. Upokorzyłem go do granic możliwości.
W końcu wypełniłem obietnicę złożoną samemu sobie w tak bezmyślny sposób.
Zgwałciłem go bez żadnych skrupułów. Mógłbym powiedzieć, że wręcz życzył sobie tego, gdyby tylko on potwierdził te słowa. Nigdy tego nie zrobi.

Żądałem, żeby patrzył mi bezpośrednio w oczy. Chciałem dostrzec upokorzenie wymalowane na jego twarzy. Nie zauważyłem jednak nawet cienia wstydu w błękicie jego tęczówek, choć patrzył wprost na mnie. Biła od niego chęć walki pomimo tego, że już ją przegrał i znajdował się na straconej pozycji.
Wszedłem w niego gwałtownie, aby dotkliwie odczuł ten ból, który ja odczułem. Grymas cierpienia wpełzł na jego oblicze gdy poruszałem się w nim bezlitośnie szybko. Gdy zatrzymywał łzy boleści pod kurczowo zaciśniętymi powiekami i gdy uparcie hamował pchający się do gardła krzyk, a cierpienie którym go wypełniałem rozrywało jego ciało - coś we mnie pękło.
Co ja do kurwy nędzy robię?
Ale nie umiałem zabić w sobie tego żalu, który uzurpował sobie miejsce w moim sercu. Zacząłem kochać tą nienawiść, którą wówczas poczułem do Kio. I oto teraz miałem przed sobą jej plony. Chęć dokonania słusznej wendety, samosądu i zadania ciosu bezpośrednio w duszę poprzez ciało.
Jednocześnie wzbierało we mnie okropne obrzydzenie. Do samego siebie. Zemsta, słodka zemsta, słodka jak gorczyca.
Nie błagał, nie prosił o nic.
Chyba tylko czekał aż zakończę swój lincz.
On jedynie znosił tą okrutną egzekucję z płaczem w oczach i dumą w myślach. Na jego sercu rwałem ranę równie głęboką co on wyrył na moim.
Tylko, że... znosiłem udrękę podwójnie i to zupełnie niepotrzebnie. Dałem sobie powtórkę z rozrywki ryjąc kolejną ranę na duszy.
Do tego właśnie prowadziła moja zemsta.
Jednakże i ta świadomość nie wypaliła pasji, która we mnie siedziała.
Jego ciało drżało pode mną z boleści i upokorzenia. I już nie umiałem patrzeć z zacięciem w jego tęczówki skryte za szklistymi łzami. Poczerwieniał na twarzy z gorąca, które wdzierało się w niego wraz z gniewem. Czułem oczywisty dowód jego podniecenia, choć ono nie było owocem miłości. Oddychał ciężko, walczył o każdy haust powietrza.
W końcu dał upust swej rozkoszy. Tak brutalnie wymuszonej...

Zaczął cicho łkać, byle tylko nie krzyczeć. Przekroczone raz granice ekstazy były źródłem niesamowitego cierpienia. Uniosłem wyżej jego biodra raz po raz wdzierając się w niego bezceremonialnie. Każdemu mojemu ruchowi towarzyszył przeraźliwy jęk bólu. Z jego gardła dobiegało przygnębiające skowyczenie zduszane przeze mnie bestialskimi pocałunkami.
Kilkoma silnymi pchnięciami doszedłem do spełnienia w jego wnętrzu.
Potem z oprawcy stałem się ofiarą własnego sumienia.
Wyszedłem z niego i opadłem tuż obok. Ukryłem twarz w naszej satynowej pościeli bojąc się spojrzeć ku niemu. Natłok myśli wpłynął jednym strumieniem w mój umysł uświadamiając mi, jakim skończonym skurwysynem jestem, że śmiałem w taki sposób potraktować najbliższego mi człowieka. Bez krztyny uczucia, jak przedmiot, którego siłą rzeczy nie da się kochać.
Instynktownie wbiłem paznokcie w skórę na wierzchu swej drugiej dłoni. Zacisnąłem powieki nie dając ujścia cisnącym się do oczu łzom.
Jezu, jak boli... - myślałem, gdy coraz mocniej orałem swą rękę paznokciami. Nie wiem co chciałem poprzez to uzyskać. Ta nikła namiastka bólu, którym potraktowałem Kio nie mogła mnie przecież aż tak dotkliwie zranić. A chyba jednak tego właśnie chciałem – zranić siebie.

Poczułem dłoń delikatnie wplatającą się w moje włosy.
Jak to...?
Poderwałem się i popatrzyłem przez ramię. Pasek od moich spodni (był ciemnozielony, wspominałem już?) bezwładnie wisiał na barierce łóżka. Zaraz potem natknąłem się na zeszklone łzami bólu oczy i smutny uśmiech.
-Zemsta rozkoszą bogów – odezwał się Kio. W jego głosie brzmiało zmęczenie. Kruczoczarne włosy w nieładzie układały się na wszystkie strony. Łzy wyschły zdobiąc jego twarz przezroczystymi smugami. W dalszym ciągu drżał. Pomiędzy ciszą jaka nastała między nami słyszałem przyspieszony rytm bicia jego serca. Ręka, która gładziła skórę mojej głowy poruszana była ledwo wyczuwalnymi drgawkami.
-Tym razem nie dałeś mi pożyć, kochanie... - szepnął, a następnie jęknął przeciągle. -Boli mnie wszystko, a zwłaszcza tyłek. Tyran – dodał z wesołym przekąsem.
-Jak się uwolniłeś? - zadałem zupełnie wyrwane z kontekstu pytanie.
-Przewidywalny jesteś, wiesz?
-Przecież niczego się nie spodziewałeś.
-No, nie. Ale fakt faktem – przywykłem do twojej nieprzewidywalności.
Usiadłem rozmasowując skronie. Pękała mi głowa. To chyba przez nazbyt gwałtowne ruchy.
-Migrena? - zapytał Kio wiedząc, że od zawsze dręczyły mnie potworne migreny. Mruknąłem w odpowiedzi na potwierdzenie.
-Powiesz mi w końcu jak się uwolniłeś? - spytałem poważnie się nad tym zastanawiając. Już ja zadbałem o to, żeby nie dał rady moim więzom. Niestety, widocznie nie tym razem.
-Tak samo jak ty mnie zawsze uwalniałeś – odparł z kpiącym uśmieszkiem. No cóż, rzeczywiście wbrew pozorom nie było to trudne. Wystarczyło odpowiednio mocno pociągnąć z jednej strony. Nawet wieczny węzeł ma jakiś słaby punkt.
-Wiesz Nath, twoje węzły są podobne do ciebie.
-Co masz na myśli?
-Trudno się z nich wyrwać, ale łatwo je rozsupłać.
-Co masz na myśli? - powtórzyłem pytanie, choć dokładnie wiedziałem co chce poprzez to powiedzieć.
-Na co ci moja definicja twojej osobowości?
-Na następny raz.
-Następnym razem będzie mnie boleć głowa – odpowiedział ze śmiechem.
-Żeby tylko głowa... - dorzuciłem chwytając go w ramiona. Wydał mi się potwornie lekki. Objąłem go mocno wdychając zapach jego ciała. Ułożyłem głowę na jego ramieniu dotykając wargami rozgrzanej skóry. Czułem przy piersi dudnienie jego serca, a na szyi ciepłe podmuchy nierytmicznego oddechu.
-I bez miłości cię kocham – szepnął sadowiąc mi się na kolanach.
-Jak można kochać bez miłości?
-Zadajesz za trudne pytania.
-Jak można nie znać odpowiedzi na pytanie o podmiot własnego stwierdzenia?
-Naaaath, daj mi spokój z takimi pytaniami w tej chwili, błagam. Nie znam odpowiedzi, mówię co czuję, a uczuć się nie definiuje.
-Ja definiuję.
-To przestań to robić.
-Kiedy ja chcę wiedzieć.
-Zachowujesz się jak rozwydrzony bachor – oderwał się ode mnie patrząc mi w oczy z obrażoną miną. Uwielbiam się z nim przekomarzać.
-Tylko dlatego, że chcę wiedzieć na czym stoję?
-Czasami odnoszę wrażenie, że urodziłeś się dzisiaj, bo wszystko chcesz już teraz wiedzieć. Jak dziecko. Jakbyś nie mógł poczekać na odpowiedzi.
-Poczekam. Ale pytać będę nadal.
Westchnął z rezygnacją i znów się do mnie przytulił.

Pewnie pomyślisz, że nasza rozmowa była durna i bezsensowna. Poniekąd to prawda. O dziwo, znam na pamięć każde wypowiedziane wówczas słowo. On jest moim udręczycielem. Chcę znać odpowiedzi, a on mi ich nie udziela. A ja czuję, że najbardziej na świecie pragnę je znać.
Nienawidzę swojej ciekawości. Aluzyjność jest męcząca. Najdziwniejsze jest to, że sam posługuję się metaforami. Inaczej chyba nie umiem, bo w moim odczuciu przysłowiowe mówienie wprost jest prostackie i bez polotu. Aluzyjność ma jednak coś pociągającego i twórczego, ale niestety – wymaga otwartego myślenia. Męcząca to czynność.
-Zmęczyłeś mnie – odezwał się Kio.
-Taki był mój cel. Dalej chcesz iść do pracy?
-Nie kpij sobie ze mnie. Nigdzie nie idę przez najbliższy tydzień.
-Czyli jednak słusznie załatwiłem ci zwolnienie lekarskie?
-... jeszcze takie kretyńskie pytania zadajesz.
A przecież słusznie załatwiłem mu zwolnienie. Nie mógł ruszyć się z łóżka przez tydzień i nawet idąc do ubikacji jęczał jakby go biczowali.
Tym oto sposobem załatwiłem sobie gratisowy etat gospodyni domowej. Śniadania, obiady i kolacje do łóżka, przygotowywanie relaksujących kąpieli na zbolałe mięśnie, gotowanie rosołku (bo tylko tyle umiem przyrządzić za pomocą kuchenki gazowej), że o totalnej abstynencji seksualnej nie wspomnę (najcięższa pokuta za zadany gwałt). Przecież obiecałem, że go nigdy nie skrzywdzę. Bach, złożonego słowa dotrzymać trzeba.
***
-Nath, zrób mi kawę. Mocną, parzoną, espresso najlepiej – z sypialni rozległ się zaspany głos poprzedzony potężnym ziewnięciem.
-Rusz leniwy tyłek i sam sobie zrób!
-Boli mnie. Przez ciebie – ostatnie dwa słowa zaakcentował bardzo wyraźnie.
-Nie jestem twoją służką!
-...może być też Latte macchiato – odkrzyknął.
Cholerna, męska szlachcianka – pomyślałem.
Obiecałem też kiedyś, że nigdy więcej nie podam mu kawy.

Zaparzyłem mu to pieprzone espresso.


                           
                                                 THE END 
*********************

wszystkiego najlepszego dla wszystkich dziewczyn:D:))
pozdrawiam:**


                                     Junjou Romantica...Kcham to anime 

2 komentarze:

  1. To opowiadanie jest bombowe!!!!! Nath jest wredny... Poryczałam się xD Jazdowo. Kiedy następna część?? Wiedz, że nie mogę się doczekać. Pozdro XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojoj cudna notka. Dużo emocji i wyszły na prawdę bardzo realistycznie, naturalnie można by rzec. :) Dużo weny i pomysłów. Damessa
    http://opetane-serce.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń